poniedziałek, 16 lutego 2015

Rozdział #2 "Co wiecie o moich rodzicach?"

  Budzę się, gdy ciepły promień słońca pada na moją twarz, zabarwiając wnętrze moich powiek na odcień różu.
-Nie powinieneś tego robić- słyszę głos Matta.
-Wiem. Powtarzasz to po raz kolejny.- Wzdycha Merlin.
-Ona mogła cię zabić.
-Ale nie zabiła, więc się uspokój. Jestem w pełni czarodziejem, więc jestem silniejszy, a ona jest...
-Invictum. Starożytna istota, która nie powinna istnieć.
-Nie mamy pewności czy ona nią jest, więc się nie bulwersuj.
Chcę coś powiedzieć, ale z mojego gardła wydobywa się skrzek. Mam sucho w gardle.
-Pić- chrypię nie otwierając oczu. Słyszę jak ktoś do mnie podchodzi. Po chwili czuję zimny dotyk szkła na swoich wargach. Chłodna woda wpływa do ust i nawilża gardło. Jest dla mnie jak nektar dla bogów. Piję ją łapczywie tak, że omal się nie krztuszę.
-Spokojnie- mówi osoba, która mnie poi i słyszę rozbawienie w jej głosie. Mogłabym się odgryźć, ale nie mam siły. Opieram się o metalową rurę za mną z westchnieniem.
-Coś ty Merlin ze mną zrobił?- pytam już normalniejszym głosem. Całe moje ciało się obolałe.
-Teoretycznie nic. Nie chciałaś zemdleć to ja ci w tym pomogłem.-Mówi. Otwieram oczy i widzę, że na jego oczach błąka się uśmiech. A to drań.
-Dobra, gadaj. Dodałeś jakiś proszków nasennych do mojego jedzenia, czy jak?
-Nic ci nie dodałem. To magia kochanieńka. Przecież mówiłem ci, że jestem czarodziejem.
-Tak, tak, jasne. A ja jestem czarodziejką z krainy Oz- prycham.
-Możesz sobie nią być. Niby jak wytłumaczysz, że nagle zemdlałaś? Albo jak przywołałem apteczkę?Hmm?
-Musi być na to jakieś racjonalne wyjaśnienie.
-Szukaj, szukaj. I tak nic nie znajdziesz.
-Znajdę! Po prostu nie wierzę wam, ok? Nie ma czegoś takiego jak magia! To wszystko to dziecinna iluzja!- krzyczę zdenerwowana.
-To co jeszcze mamy zrobić, abyś na uwierzyła?!- krzyczy zirytowany Merlin.
-Nic! Po prostu przyznajcie się, że to jakaś głupia sztuczka i trzymacie mnie tu dla zabawy. O! Już wiem! Są tu jakieś ukryte kamery, tak?- pytam.
-Nie- mówi zdziwiony Merlin.
-Nie? To może jesteście wariatami? Albo należycie do jakieś sekty? Potrzebujecie dziewicy do dopełnienia rytuału?- pytam.
-Jesteś dziewicą? No nie gadaj!- Matt wybucha śmiechem. Momentalnie się rumienie.
-Bo ty niby nie jesteś prawiczkiem? Już ci wierzę- mówię. Ok, nie za najlepszy pocisk, ale zawsze coś.
-Uspokójcie się- warczy Merlin. Wow. To on może być niemiły?
-To jeżeli przetrzymujecie mnie bez powodu, to może mnie wypuścicie?- zaproponowałam.
-Nie- odpowiadają zgodnie.
-Dlaczego?- jęczę.
-Bo jesteś nam potrzebna.
-Niby do czego?
-Och, to bardzo skomplikowane.- Mruczy Merlin.
-Wierzysz w magię?- pyta Matt.
-Nie.
-Dziewczyno! Po tych wszystkich dowodach jakie ci dałem ty nadal nie wierzysz?! To co jeszcze mam zrobić?!- krzyczy Merlin.
-Nic. Nie wierzę w bajeczki. I nie życzę sobie, abyś się na mnie wydzierał.-Odpowiedziałam wyniośle.
-Wiem! A jeżeli powiem ci, że twoi rodzice naprawdę żyją?- sugeruje Matt. Prostuję się jak struna. Mrużę oczy.
-Skąd wiesz o moich rodzicach?- cedzę przez zaciśnięte zęby. Poczułam jak krew się we mnie gotuje.
-Wiesz ile legend o tym chodzi?- pyta z rozszerzonymi rodzicami. Że co proszę? Nikt nie wie o moich rodzicach. Nikt o nich nie pamięta. Wszyscy pragną ich wymazać z pamięci. Aż tu nagle pojawia się jakiś chłopak, który ma chęć mnie porwać i mówi mi, że moi rodzice żyją i, że chodzi o tym pełno legend?!
-Matty ona nie wie o naszym świecie- kładzie brunetowi dłoń na ramieniu. Przenoszę groźne spojrzenie z jednego na drugie.
-Racja. Trzeba byłoby jej powiedzieć wszystko od podstaw.
-Co wiecie o moich rodzicach?!- warczę zirytowana.
-Amatis czy miewasz czasami sny o swoich rodzicach, że ktoś ich atakuje?- pyta spokojnie Matt. Chyba po raz pierwszy zwraca się do mnie takim tonem.
-No tak, ale skąd ty to wie...
-A czy mogłabyś nam go opisać ze szczegółami?- przerywa mi.
-A niby dlaczego mam ci mówić co mi się śni, hmm?- pytam.
-Może dlatego, że..
-Zamknij się Matt.- Warczy Merlin.- Amatis to bardzo ważne. Jeżeli opiszesz nam sen i będzie on zgodny z naszymi przypuszczeniami to powiem ci dlaczego tu jesteś. A jeżeli to będzie normalny sen to cię wypuścimy i wszyscy o tym zapomnimy, dobrze? Zrozum, Amatis. To co powiesz może wiele dla nas znaczyć. Dla naszego istnienia.- Przemawia do mnie spokojnym tonem. Po raz pierwszy mówi na poważnie. Bez żadnego cienia rozbawienia. Brzmi tak wiarygodnie. A ja zaczynam mu wierzyć.
-Dobrze- zgadzam się potakując głową. Zaczynam opowiadać swój sen z każdym szczegółem. Nawet z tym, że bawiłam się wtedy lalkami Barbie i miałam na sobie czerwoną sukienkę w białe grochy, a włosy miałam zaplecione w warkoczyki. Merlin słucha mnie uważnie wyłapując każde słowo. Po chwili kończę, a pierwsze co słyszę to prychnięcie Matta.
-Ty bawiłaś się lalkami?- pyta z niedowierzaniem.
-Tak. Jak każda normalna dziewczynka w wieku pięciu lat, dupku- syczę.
-No dobra. Może te lalki, aż tak mnie nie dziwą. Ale, że miałaś na sobie sukienkę? Bujdy.- zaczyna się śmiać. Co prawda to prawda. Odkąd pamiętam nienawidziłam nosić sukienek. Wyjątkiem były takie, które naprawdę mi się podobały i, w których czułam się dobrze. Ale nienawidzę nawet nosić spódniczek. Zawsze kochałam luźne ubrania. Nawet teraz mam na sobie bojówki w moro, czarny podkoszulek i znoszone trampki.
-Nie śmiej się, bo ty pewnie biegałeś po całym domu w samych majtkach krzycząc "Jestem niesamowitym super'manem!"- bronię się. Zauważam jak policzki Matta oblewają się rumieńcem złości, a dłonie zaciska w pięści. Uśmiecham się z satysfakcją. -Trafiłam w samo sendo, hę?
-Jak ja cię kiedyś...- zaczyna i idzie w moją stronę, ale Merlin unosi dłoń i Matt przelatuje przez cały pokój zatrzymując się na ścianie. Osuwa się po niej jęcząc.
-Uspokój się szczeniaku ze skrzydłami- warczy. Matt podnosi się z podłogi z westchnięciem.
-Dlaczego? Przecież jej historia nawet się nie zgadza z pogłoskami.- Prycha, ale na jego twarzy i tak widać ból.
-Właśnie, że zgadza. Pamiętam komu wymazywałem pamięć i co wymazywałem.
-Co?- patrzę zdezorientowana na Merlina.
-Czy to wszystko kończy się, gdy się budzisz? Nigdy nie śniło ci się nic więcej? Zawsze do tego momentu?- pyta Merlin poważnie łapiąc moją dłoń.
-Nie. Zawsze kończy się na tym momencie i jeszcze nigdy nie przyśniła mi się dalsza część-mówię zgodnie z prawdą.
-Jedno ważne pytanie, Amatis. Czy wierzysz w magię?- pyta patrząc w moje oczy, a ja czuję, że mógłby mnie przejrzeć na wylot.
-Nie- odpowiadam, ale niepewna już swojej odpowiedzi.
-To lepiej uwierz. Ona otacza nas wszystkich wokół, a ty jesteś jej największym skupiskiem- dźga mnie palcem wskazującym w pierś.
-Czy ktoś mi łaskawie wytłumaczy co tu się do cholery dzieje?- warczę zirytowana. Merlin bierze głęboki wdech.
-Twoi rodzice żyją, Amatis.

__________________________________________________________________________________

I oto mamy kolejny rozdział! :D
Więc..może nadal nie wytłumaczyłam tutaj za dużo, ale mam nadzieję, że w kolejnym rozdziale mi się uda.
Proszę podajcie swoją opinię w komentarzach :)
Tak na marginesie: Jeżeli macie bloga to podajcie linki w komentarzach :) Z chęcią poczytam :D
A więc...
Ahoj, czytelnicy! x

poniedziałek, 9 lutego 2015

Rozdział #1 "Kot czarodziej czy czarodziej kot?"

-Gdzie jest Cookie?!- krzyczę po raz kolejny. Dziwię się, że sobie gardła jeszcze nie zdarłam. Ale naprawdę tęsknie za Cookiem, wołam go każdego dnia, a oni nie chcą mi powiedzieć, gdzie mój pies. Zamykam oczy i oddycham głęboko. Nagle słyszę, że ktoś wchodzi do środka i naciska na włącznik światła. Żarówka, która wisi na niebieskim kablu, się rozświetla. Otwieram oczy i patrzę w stronę drzwi. Stoi w nich przystojny brunet. Zielone oczy ma zmęczone, loki są zmierzwione, a usta ma zaciśnięte w wąską linię. Na lewym policzku ma ślad po zadrapaniu, które zrobiłam mu wcześniej. Czarny T-shirt, który ma na sobie wspaniale opina jego wyrzeźbioną klatkę piersiową. Na nogach ma ciemne dżinsy i jest boso.
-Boże, dziewczyno. Mówiłem, że masz przestać mnie tak nazywać. Nie jestem żadnym ciastkiem. Prędzej hot ciacho czy coś w tym stylu.- Warczy i kładzie przede mną tacę z kromką chleba posypaną solą i szklankę z wodą. Świetnie. Mój codzienny posiłek. Przez ten tydzień zdążyłam schudnąć chyba z dwa kilo.
-Czy ty możesz w końcu przyjąć do wiadomości, że wołam swojego psa, a nie ciebie?- syczę.
Chłopak mruczy coś co brzmi jak "Jaka kretynka". Ekhem. Wypraszam sobie. Patrzę na jedzenie. Chcę sięgnąć po kromkę chleba, ale w tej chwili przypominam sobie, że mam ręce przypięte kajdankami.
-Przepraszam, ale może byś mnie rozkuł?- brzęczę łańcuchami. Chłopak podchodzi do mnie i pochyla się nade mną. Wyciąga ręce i majstruje coś przy kajdankach. Sięga do tylnej kieszeni jeansów i wyjmuje z nich mały kluczyk. Ja w tej chwili odmierzam drogę swojego kolana do jego brzucha. Idealnie! Słyszę kliknięcie, a brunet powoli się odsuwa. To moja jedyna szansa. Szybko unoszę kolano i trafiam go wprost nad jego genitalia. Chłopak opada na mnie i zaczyna jęczeć. Szybko wydostaje się spod niego i na czworaka czołgam się do drzwi. Nagle czuje jak ktoś ciągnie mnie za kostkę i z impetem uderzam twarzą w ziemię. Znowu. Z bólem wymalowanym na twarzy odwracam się na plecy. Chłopak stoi nade mną i się uśmiecha.
-Czy ty zawsze musisz mi coś zrobić jak tu przychodzę? Jestem dobry dla ciebie, karmię cię, nie biję. Czego chcieć więcej?- pyta. Piorunuję go wzrokiem.
-Tak na pewno! Ale gdybyś nie zauważył to porwanie kretynie! Trzymasz mnie tu zakutą w kajdanki.- warczę.
-Mam na imię Matt, a nie kretyn.- uśmiecha się.
-Och, naprawdę? Kretyn pasuje lepiej. Oddaje twoje prawdziwe ja.- mówię z jadowitym uśmiechem. Chłopak zaczyna coś mruczeć pod nosem. Spoglądam na Matt'a i zdaję sobie sprawę, że mogę go powalić. Unoszę się na łokciach i ścinam bruneta z nóg. Niestety nieszczęśliwym trafem chłopak opada na mnie i nam obu sprawia to ból. Szybko wyciągam rękę i zrzucam go z siebie. Matt ląduje na plecach obok mnie. W tej chwili drzwi się otwierają i do pomieszczenia wślizguje się świeże powietrze wraz z drugim dupkiem, który mnie tu przetrzymuje.
-Czy was nigdy nie można zostawić samych?- pyta. Jest wysoki i podobnej postury do Matt'a. Jednakże jest bardziej zaokrąglony. Ma okrągłą twarz i włosy obcięte przy głowie. W lewej brwi ma czarnego kolczyka. Ubrany jest podobnie do Matt'a, ale ma na sobie jeszcze czarną skórzaną kurtkę i glany.
-To wszystko jej wina!- krzyczy oburzony Matt unosząc się do pozycji siedzącej. Chłopak, który przed chwilą wszedł, mierzy go spojrzeniem.
-Moja wina?! To ty jesteś kretynem.- prycham.
-Już ci mówiłem, że mam na imię Matt.- uśmiecha się Matt.
-Kłamiesz!- warczę i po raz kolejny chcę się rzucić na Matta, ale mężczyzna, który przed chwilą wszedł, odciąga mnie od niego za ramiona i znów zapina w kajdanki.
-Poradziłbym z nią sobie, Dennis.- mówi Matt wstając na równe nogi.
-O! Wszyscy mają imiona.- mówię zirytowana.
-Zgadza się, Amatis. Myślałaś, że jesteśmy bezimienni?- pyta Dennis.
-Skąd znasz moje imię?-syczę.
-Nie, Dennis. Mylisz się. To nie jest Amatis. To jest psychopatka.- warczy Matt nie zważając na moje pytanie.
-Zachowujecie się jak dzieci.- wzdycha Dennis.
-Ja? To ona mnie atakuje  zaraz po przyjściu. A przecież tylko chcę jej pomóc.
-Chcesz pomóc? Ha! Bardzo śmieszne!- prycham.
-Dobra, zamknijcie się. Oboje. Mam dość waszych dziecinnych kłótni.- warczy Dennis i spogląda na mnie. -Będziesz to jadła?
-Nie.- odpowiadam. Dennis podchodzi do okna i je odsłania. Do mrocznego pomieszczenia przedostają się promienie słoneczne. Mężczyzna schyla się po jedzenie.
-No cóż. Życzę miłego dnia Amatis.- mówi i wychodzi. Matt idzie za nim zgaszając przy okazji światło. Warczę z irytacji i opieram głowę o rurę, do której jestem przypięta. Nie mam koca ani poduszki, a w nocy jest cholernie zimno. Na szczęście teraz moją skórę ogrzewają promienie słoneczne przedzierające się przez brudną szybę. Nie wiedząc co robić ułożyłam się wygodniej i spróbowałam usnąć.
                                                                              ***
Jako pięcioletnia dziewczynka siedzę na podłodze w dużym pokoju w swoim rodzinnym domu. Przez okno sączą się promiennie słoneczne, a przez otwarty balkon do pokoju wpada zapach słodkich kwiatów. Bawię się lalkami, a w drzwiach stoi moja matka uśmiechając się do mnie. Po chwili dołącza do niej mój ojciec i obejmuje ją w talii. Szepcze jej coś na ucho i w tym momencie rozbrzmiewa głośny huk. Drzwi od balkonu się zamykają, a przez pokój przemyka chłodny podmuch, powodujący ciarki na moim ciele. Przerażona wstaję i chcę biec do rodziców, ale zatrzymuje mnie jakaś niewidzialna ściana. Chcę krzyczeć, ale nie mogę mimo, że próbuję. Z mojego gardła nie chce się wydobyć żaden głos. Podnoszę wzrok i widzę jak ktoś zbliża się do moich rodziców. Wygląda jakby unosił się nad ziemią i ma na sobie czarną szatę z dużym kapturem przysłaniającym całą twarz. Z bezsilności uderzam drobnymi piąstkami w niewidzialną barierę dzielącą mnie od rodziców. Zauważam jak moja matka przygryza wargę i sączy się z niej krew. Dopiero po chwili widzę lśniące kły, które wystają z jej ust. Mama odwraca się energicznie i wbija zęby w szyję przeciwnika, a ten krzyczy przeraźliwie. Skupiam swój wzrok na ojcu, który mruczy coś pod nosem z zamkniętymi oczami, a wokół niego pojawia się niebieska poświata. Otwiera oczy, wyciąga rękę w moją stronę i szepcze coś do mnie, ale ja nie mogę zrozumieć co. Nagle tata zostaje przez kogoś powalony. To ta ciemna postać. Przybliża się do niego bezszelestnie i kuca przy nim. Wyciąga białe jak płótno ręce i mruczy coś nad ciałem mojego taty. Na dłoniach postaci widać wszystkie żyły, tak jakby nie miał skóry tylko jego ciało zostało przykryte delikatną prześwitującą tkanką. Czarna postać łapie w dłonie twarz mojego ojca nie przestając szeptać. Tata krzyczy przerażająco, a matka biegnie mu na pomoc.
W tej chwili niewidzialna bariera znika a ja biegnę na ratunek mojemu ojcu, ale ciemna postać unosi dłoń i niewidzialna siła przyszpila mnie do ściany... 
                                                                            ***
Budzę się w nocy z krzykiem cała spocona. Rozglądam się spłoszonym wzrokiem po pomieszczeniu, w którym się znajduję. Po chwili dociera do mnie, że nadal siedzę w tej celi. Spoglądam przez okno. Na niebie zawitał już księżyc ze swoimi przyjaciółkami- gwiazdami. Znowu śnił mi się ten przerażający sen, który nęka mnie od miesięcy. Nigdy nie mogę zrozumieć co on ma mi przekazać. Przecież moi rodzice zginęli  w wypadku samochodowym. Znaczy nie pamiętam tego, ale każdy mi tak mówi, że, gdy miałam pięć lat wyjechali do pracy i już nie wrócili, a mną zaopiekowała się moja babcia. Och, jak ja nie znoszę tej staruszki. Robiła wszystko, aby uprzykrzyć mi życie. Dlatego od razu, gdy zostałam pełnoletnia wyprowadziłam się stamtąd. Z rozmyślań wyrwał mnie odgłos drapania od strony okna. Spoglądam w tamtą stronę i na parapecie zauważam czarnego kota, który drapie w szybę.
-Witaj kocie.- uśmiecham się do niego. Zwierzę miauczy i ponownie drapie pazurami w szybę. -Och chciałbyś wejść? Wybacz nie mogę cię wpuścić.- dzwonie kajdankami. Kot mruczy jakby zirytowany i pazurem zaczyna kreślić kółko na szybie. Nagle szkło pęka i zasypuje mnie gradem ostrych odłamków. Zaczynam piszczeć. Patrzę w stronę okna. Kot prześlizguje się przez otwór i z gracją opada na podłogę, ale już w postaci człowieka. Patrzę na niego zdziwiona.
-Co tu się do cholery dzieje?- pytam.
-Nic kochanieńka, ale krew ci leci z twarzy.- powiedział jedwabistym głosem i zatoczył okrąg ręką. Wykorzystuję chwilę i postanawiam mu się przyjrzeć. Ma czarne włosa delikatnie opadające na plecy, które sięgają za ramiona. Jego złote oczy są obwiedzione granatową kredką. Jest chudy i nie zbyt umięśniony. Ubrany jest w czarną koszulę, ciemnofioletową marynarkę sięgającą za kolana i ciemne spodnie. Spogląda na złoty zegarek zawieszony na łańcuszku. Unosi wzrok i patrzy na mnie.
-Co mi się tak przyglądasz?- pyta ukazując szereg białych ząbków.
-Wiesz to niecodzienny widok jak kot zamienia się w człowieka.
-Och, ale jest plus, że nie zemdlałaś jak każdy. Chociaż dziwię się, że twoje krzyki nie pobudziły reszty brygady. - mówi i w tej chwili drzwi się otwierają. -O! A jednak! Matt! Mój stary przyjacielu!- mówi idąc w jego stronę z rozszerzonymi ramionami.
-Merlin? Co ty tu robisz?- brunet marszczy brwi.
-Dowiedziałem się, że ona tu przebywa, więc się zjawiłem.- mruczy wskazując na mnie głową. Matt śledzi spojrzeniem za jego ruchem i spogląda  na mnie. Rozszerza oczy ze zdziwienia.
-Amatis! Ty krwawisz!- mówi.
-Co? Gdzie?- pytam zdziwiona. Matt podchodzi do mnie i opuszkami delikatnie wodzi po mojej twarzy.
-Cholera przecież obiecałem, że będę o nią dbał.- mruczy jakby sam do siebie. -Poczekaj. Pójdę po apteczkę.- mówi i się podnosi.
-Czekaj.- powiedział Merlin zatrzymując Matta dłonią. -Mactio- mruczy i do jego ręki przylatuje apteczka.
-Jak to ty..przecież..ale..- jąkam się.
-Jestem czarodziejem, ślicznoto.- puszcza do mnie oczko.
-I zapewne też gejem.- mruczę.
-Trafiłaś w samo sedno, kochanieńka!- uśmiecha się szeroko i opuszcza apteczkę na podłogę. Matt sięga po nią i wodą utlenioną zaczyna przemywać moją twarz.
-Gotowe.- mruczy i odsuwa się ode mnie. Czuję lekkie pieczenie, ale po za tym wszystko jest okej.
-Dlaczego nadal nie zemdlałaś?- dziwi się "czarodziej".
-Może dlatego, że wam nie wierzę?- uśmiecham się z udawaną słodkością.
-Dajesz Matty!- krzyczy podekscytowany Merlin.
-Co?- pyta zdezorientowany brunet.
-No pokazuj jej swoje piękne skrzydła! Jestem pewny, że zemdleje!- ekscytuje się Merlin. Matt z westchnięciem zdejmuje koszulkę przez głowę ukazując swoje wspaniale wyrzeźbione mięśnie. Odchrząkam.
-Ej,ej! Nie jestem chętna na pornografię.- mówię. Matt mruży oczy i piorunuje mnie wzrokiem. Oj dobra, dobra. nawet sobie pożartować nie można. Brunet wciąga powietrze, które zatrzymuje w płucach i opuszcza powieki. Zauważam jak wokół niego pojawia się jasna poświata.
-Angelus Alis.-mruczy, a ja słyszę głośny szelest. Przyglądam się Mattu i zauważam dwa piękne skrzydła. Są śnieżnobiałe, ale każde z piórek jest zakończone błękitem, tak jakby malarz zamoczył pędzel w niebie i spryskał nim skrzydła Matta.
-Piękne.- szepczę. Na ciele bruneta pojawiają się kropelki potu, które jeszcze dodają mu uroku.
-Nadal nie zemdlałaś?- pyta zirytowany Merlin. Nie odpowiadam mu, tylko dalej jak zaczarowana wpatruję się w skrzydła Matt'a.
-Ona chyba nadal nam nie wierzy.- stwierdza Matt, a w jego głosie słychać napięcie.
-Do diaska z tym. Ona i tak musi zemdleć. Jak wszystkie.- mówi Merlin i pstryka palcami. Patrzę na niego zdziwiona, a moje ciało stopniowo ogarnia senność.
-Co ty..-zaczynam, ale dalej nie jestem w stanie wydobyć z siebie dźwięku. Ociężałe powieki opadają mi na oczy, zasłaniając widoczność. Ostatnie co słyszę to głośny szelest.

___________________________________________________________________________________

A więc mamy pierwszy rozdział! :D
Hmm..chciałabym tylko napomnieć, że "zaklęcia", które się tu pojawiają są moim wymysłem. Znaczy nazwy ;) Są to po prostu połączone łacińskie słówka :D
Również chcę powiedzieć iż Matt nie jest do końca "aniołem". A mówię to dlatego, że wiele osób zniechęca się do opowiadania, gdy chłopak jest aniołem. On jest czymś więcej ;)
A więc to chyba na tyle :D
Ahoj, do następnego rozdziału! x 

niedziela, 8 lutego 2015

Prolog ~

Ciemność. Wszędzie ciemność.
Pewnego dnia obudziłam się w mrocznym pomieszczeniu i tkwię tu od tygodnia. Pewnie spytacie jak się tu dostałam? Och, zdumiewająco łatwo.
Pewnego dnia po prostu wyszłam sobie z moim psem -który wyglądał jak wilk- na dwór. Przechodziłam się po parku, gdy on zerwał mi się ze smyczy. Zaczęłam za nim biec wykrzykując "Cookie" (gdy teraz tak o tym myślę musiałam wyglądać jak idiotka), lecz on nie reagował tylko uciekał w głąb lasu. Pobiegłam za nim i w końcu musiałam się zgubić. Było jeszcze dość ciemno, ponieważ była jakoś czwarta nad ranem. Oparłam się o drzewo i wzięłam parę głębokich oddechów. Nagle usłyszałam skądś wycie. Rozpromieniłam się i z nową energią zaczęłam biec w stronę głosów. Ale nie za długo trwał mój bieg, gdyż potknąwszy się o jakiś rozciągnięty sznurek wylądowałam twarzą w ziemi. Szybko odwróciłam się na plecy i ostatnie co widziałam to zielone oczy. Kolejna była ciemność. Ciemność, gdyż zostałam uderzona czymś tępym w głowę.
Gdy się obudziłam byłam cała obolała. Nie byłam w swoim ciepłym łóżku, a obok mnie nie leżał Cookie. Siedziałam w wilgotnej i ciemniej celi, przykuta kajdankami do rury za mną. Było mi nie wygodnie, ale nie mogłam się ruszyć. Jak się później okazało zostałam porwana przez dwóch dupków i nie mają zamiaru mnie wypuścić...