niedziela, 15 listopada 2015

Rozdział 14 ,,Czy ty jesteś..?"

       - Mówię ci, że ona tu jest! - słyszę podniesiony głos Zoe. Marszczę brwi i prostuję się.
- Skąd możesz to wiedzieć? - odpowiada jej jakiś chłopak i po głosie rozpoznaję, iż jest to Eric. Uśmiecham się pod nosem i zaczynam podążać wzdłuż muru. Wkładam dłonie w kieszenie spodni, gdyż na dworze panuje mróz. Stawiam powoli swoje kroki, a swoim nadnaturalnym słuchem dokładnie słyszę każde uderzenie butów Zoe i Erica o kostkę.
      Po chwili skręcam w prawo i nagle potykam się o gałąź - tak gałąź. Tracę równowagę i zaczynam lecieć w stronę chodnika. Jestem pewna, że w ciągu paru sekund moja twarz spotka bolesne spotkanie z ziemią. Tak się jednak nie staje, gdyż zaledwie w ułamku sekundy obejmują mnie w talii jakieś silne ramiona.
     Oddycham głęboko i unoszę wzrok. Nade mną stoi uśmiechnięty Ethan, a obok niego Zoe, która stara się nie parsknąć śmiechem. Piorunuję ją wzrokiem i unoszę się do pozycji stojącej. Otrzepuje z ubrań niewidzialny pyłek i spoglądam zdziwiona na swoich nowych przyjaciół.
- Co tu robicie? - pytam krzyżując ramiona na piersi. Bardziej jednak chcę zapytać skąd wiedzą, gdzie mieszkam.
- No wiesz... Długo cię nie było, więc postanowiliśmy cię poszukać - informuje mnie Ethan.
- Ale skąd wiecie, gdzie mieszkam? - zadaję w końcu pytanie, które mnie trapi.
- Nie wiemy - Zoe wzrusza ramionami. - Zapominasz o tym, że jestem w połowie wilkołakiem, więc mam dobrze rozwinięty zmysł węchu. A twój zapach jest bardzo charakterystyczny - prycha.
- Jakże mogłam o tym zapomnieć! - krzyczę ze skruchą w głosie. Zginam się w pół i uderzam się pięścią w pierś. -Wybacz mi o pani! - mówię ze śmiechem.
- Wybaczam ci o moja najwierniejsza służko - mówi dziewczyna i dotyka mnie dłonią w ramię.
- Na Merlina, proszę nie róbcie mi wiochy na środku ulicy - mówi Ethan i zakrywa swoją twarz lewą dłoń.
- Czy ktoś mnie wzywał? - słyszę aksamitny głos swojego ulubionego czarodzieja. Obracam się na pięcie i zauważam podążającego w moją stronę Merlina.
- Merlinie ty mój najukochańszy! - krzyczę i biegnę prosto w jego stronę. Chłopak otwiera ramiona i porywa mnie do góry. Śmieję się głośno i zarzucam mu ramiona na szyję, wtulając się w zagłębienie w jego szyi.
- Amatis ty moja najukochańsza! - odpowiada czarodziej i stawia mnie na ziemi ze śmiechem. Czochra mnie żartobliwie po włosach, po czym składa delikatny pocałunek na moim policzku.
- Co tu robisz? - pytam marszcząc brwi.
- Byłem u Matta, ale coś mu dolega. Ogólnie rozrywa poduszki na strzępy, rzuca wszystkim co popadnie i wyję do księżyca - mężczyzna wzrusza ramionami. - Więc wyszedłem sobie na spacer - uśmiecha się szeroko.
- Wiesz.. trochę się pokłóciliśmy... i nie jestem mu do końca posłuszna, więc może się denerwować - drapię się po karku.
- Zuch dziewczyna - śmieje się i poklepuje mnie po ramieniu. Nagle unosi się na palcach i spogląda za moje plecy. Jego wzrok ląduje na Ethanie, a kolor jego tęczówek zmienia swoją barwę na złoty.
- A któż to? - pyta wymijając mnie. Odwracam się w stronę przyjaciół i zauważam, że Ethan intensywnie wpatruje się Merlina.
- Och, ja jestem Zoe - mówi ochoczo Zoe, uśmiechając się szeroko.
- Nie ty dziewczyno - prycha Merlin. -Chodzi mi o tego uroczego chłopca obok ciebie - mówi i powoli przesuwa koniuszkiem języka po dolnej wardze. Chwila, że co?!
- J- ja?- Ethan wskazuje niepewnie na siebie palcem, a Merlin potakuje głową. -Och, ja jestem Ethan. Ethan Blake.
- Śliczne masz imię - odpowiada Merlin uśmiechając się zalotnie i delikatnie dotyka jego ramienia. Ethan pod wpływem jego dotyku się rumieni.
- Co tu się właśnie dzieje? - pyta Zoe, ale nikt jej nie odpowiada.
- Zdaję mi się, że czarodzieje mają właśnie okres godowy - mówię poważnie na co dziewczyna wybucha głośnym śmiechem, czym zwraca na siebie uwagę Ethana i Merlina.
- Nie prawda, kochanieńka - mówi obrażony Merlin, pewnie tym, iż przerwałyśmy mu jego zaloty.
- Och, dobra. Nieważne. Pozwól, że sobie zabierzemy teraz swojego przyjaciela, a ty się z nim umów kiedy indziej - prycham i zaczynam ciągnąć Ethana za nadgarstek za sobą.
- Zadzwoń! - krzyczy Merlin, a Ethan macha mu na pożegnanie.
     Po chwili znajdujemy się za zakrętem, a Ethan opada na mur.
- Och, jaki on jest gorący! - chłopak przymruża oczy i zaczyna się wachlować dłonią.
- Wybacz Ethan moje pytanie, ale... czy ty jesteś gejem? - pytam zmieszana. Chłopak spogląda na mnie, a jego usta rozciągają się w szerokim uśmiechu.
- A nie widać? - pyta odpychając się od muru lewą nogą.
- No, nie za bardzo - śmieję się.
- To w sumie chyba dobrze. Wiesz.. chcę być mężczyzną w związku - chłopak wtóruje mi.
- Ale spójrzcie na to z innej strony... W naszej przyjaźni nie będzie friendzone'a! - wykrzyknęła rozbawiona Zoe. - No chyba, że ty Amatis jesteś lesbijką.
- Oczywiście. Zostałam nią, gdy tylko ciebie zobaczyłam - prychnęłam.
- Och! No wiesz schlebiasz mi, ale ja niestety jestem hetero - uśmiecha się szeroko.
- I cóż ja biedna pocznę? Chyba będę musiała naprawić swoje złamane serce w ramionach jakiegoś mężczyzny! - krzyczę.
- Ja nawet wiem jakiego - Zoe porusza sugestywnie brwiami.
- Nawet nie wypowiadaj jego imienia - warczę wiedząc kogo dziewczyna ma na myśli.
- Och no przecież miałam na myśli czekoladę. Chociaż w sumie czekolada to rodzaj żeński, bo ta czekolada. No to może... lody? Te lody? To mi pasuje. W takim bądź razie idziemy na kawę i na lody z polewą czekoladową i masą bitej śmietany! No i może jeszcze więcej czekolady... Najlepiej, żeby lody w niej pływały - mówi rozmarzona Zoe. Spoglądam na nią, a moja lewa brew leci ku górze.
- O matko. Myślałam, że tylko ja jestem tak dziwna - mówię.
- I ty jesteś dziwna i Zoe jest dziwna. Nie wiem jak cudem się jeszcze przyjaźnię z Zo i jak niby wytrzymam z tobą... Przecież moja psychika na tym ucierpi, a mój mózg chyba dokona autodestrukcji przez waszą głupotę do kwadratu - wzdycha Ethan.
- Ej! - krzyczymy oburzone. Spoglądamy na siebie i wybuchamy na siebie.
- Nie wierzę. Już nawet macie intuicję przyjaciółek... to idzie w złą stronę, zdecydowanie złą.
- Przyłącz się do mrocznej strony mocy! Mamy ciasteczko - mówi Zoe hipnotyzującym głosem machając dłońmi przed twarzą Ethana.
- Pf.
- I Merlina! - dodaję szybko.
- W takim bądź razie, którędy mam iść, aby dotrzeć do mrocznej strony mocy? - pyta nagle ożywiony.
- Idź do centrum. Najlepiej do kawiarni "Pradise Lost".
- Zatem chodźmy moi przyjaciele! Czas na dobre lody i seks z Magnusem! - krzyczy Ethan i zaczyna iść żwawym krokiem. Słysząc słowo "seks" omal nie krztuszę się powietrzem.
- Coś ty powiedział? - pytam doganiając moich przyjaciół.
- Powiedział słowo S E K S - oznajmia Zoe literując ostatnie słowo. - Nie mów, że jesteś taką świętoszką, że nigdy go nie słyszałaś ani nie wyszło z twoich ust ni razu - prycha.
- Wcale nie - oburzam się. - Ale Ethan i Merlin... oni.. no - mówię, a moje policzki przybierają różową barwę. Wiem to stąd, że czuję ciepło w tym miejscu.
- Wiesz geje też uprawiają seks - Zoe patrzy na mnie wielkimi oczami. - Widzę, że musisz się dużo nauczyć.
- Dobra. Skończmy ten temat - mówię unosząc dłoń.
- Jak sobie życzysz milady - białowłosa dziewczyna kłania się przede mną, a ja komentuję to prychnięciem.
          Po chwili dochodzimy do centrum, a stamtąd rzut beretem do ulubionej kawiarni Zoe.
- Mówię ci! Lody są tam pyszne, a polewa czekoladowa smakuje jak... jak najlepsza czekolada świata! - mówi Zoe. Przez prawie całą drogę nawija nam o każdym rodzaju lodów jakie można tam dostać i jakie to one są dobre. Oczywiści wpuszczam to jednym uchem, a drugim wypuszczam i potwierdzam jej słowa krótkim mruknięciem "yhym" lub skinieniem głowy. Ethan reaguje tak samo, więc wnioskuję, że ta dziewczyna zawsze tak nawija o lodach w drodze do jej ulubionej kawiarni.
        Podchodzimy pod drzwi, a do moich nozdrzy dostaje się intensywny zapach mlecznej czekolady.
- O matko.. tu naprawdę pachnie jak w niebie - mówię rozkoszując się aromatami.
- A nie mówiłam - śmieje się Zoe i prowadzi nas do stolika pod oknem. Siadam na dużej kanapie, obok mnie Ethan a Zoe siada naprzeciwko nas na krześle. Opiera głowę na dłoniach i patrzy się na nas z uśmiechem.
- O co tobie chodzi? - pytam marszcząc brwi.
- W końcu się najem czekolady! - piszczy i przebiera nogami pod stołem.
- Matko, Zo. Przecież przedwczoraj też tu byliśmy - wzdycha Ethan i kręci głową uciskając nasadę nosa.
- Przedwczoraj! Wiesz, że to dla mnie wieki? Czekolada cały czas powinna krążyć w moim organizmie, ponieważ inaczej dostaję świra!
- Zo nie oszukujmy się. Ty zawsze jesteś świrnięta - mówię.
- No własnie! A wiecie dlaczego? Dlatego, że nie mam czekolady w organizmie!- krzyczy, a ja dziwię się, że jeszcze nikt nie zwrócił nam uwagi, że jesteśmy za głośno.
- Kiedy przyjdzie nas ktoś obsłużyć... przecież Zo, zaraz przebije ten stół paznokciami - mówi Ethan. Spoglądam na dłonie dziewczyny. Rzeczywiście. Jej paznokcie się wydłużyły i wbijały z drewno.
- Alaric! Chodź mnie obsłużyć! - wydziera się Zoe.
- Dziewczyno! Czy ciebie wilki wychowały? - pytam. Po chwili doszło do mnie co powiedziałam. Spojrzałam na Zo, która piorunowała mnie wzrokiem. - Rozumiem. Wybacz - mruczę.
      Nagle do naszego stolika podchodzi jakiś mężczyzna. Na oko dwudziestoletni, dobrze zbudowany. Wilkołak. Wilkołaki mają charakterystyczny zapach, który ja dzięki mojemu wampirzemu węchowi doskonale wyczuwam.
- E yo, Zo i jej przyjaciele - powiedział.
- Alaric! W końcu jesteś. Myślałam, że tu skonam z niedoboru czekolady - marudzi kładąc się na stole.
- Domyślam się - śmieję się Alaric i z kieszeni fartucha wyjmuje notesik oraz długopis. - Więc co podać? - pyta, a Zoe od razu zaczyna mu wymieniać. Ja jednakże nie skupiam się na tym co mówi, gdyż czuję, że ktoś lub coś bacznie mnie obserwuję. Spoglądam na okno, które jest na końcu pomieszczenia. Za szybą stoi jakaś postać. Ma czarną pelerynę opływającą całe ciało, i szeroki kaptur w tym samym kolorze nasunięty na głowę. Ja już go gdzieś widziałam... Nagle postać podnosi rękę i przyciska ją do szyby. Jego dłoń jest blada, a wszystkie niebieskie, fioletowe i zielone żyły są wspaniale widoczne. Otwieram szeroko oczy. Już wiem, gdzie go widziałam. W tym śnie, w tej wizji... Miałam z nim styczność w wieku pięciu lat.
    Postać długim palcem wskazującym kreśli coś na szybie. Wzrokiem zaczynam śledzić jego poczynania. Wzory zaczynają się układać w imię i nazwisko. Amatis Blackwell. Moje imię i nazwisko.
- Co to do cholery - mruczę i podnoszę się z kanapy.
- Amatis? Co jest?- słysze Ethana. Spoglądam na niego.
- Widzisz tą postać za szybą?- pytam wskazując tam palcem. Chłopak podąża za nim wzrokiem i marszczy brwi.
- Am dobrze się czujesz? Tam nikogo nie ma - mówi. Odwracam wzrok. Czarna postać nadal tam jest.
- Jak to nie? Przecież nie mam problemów ze wzrokiem!
     Nagle postać kładzie dłoń na szybie, a ta rozbłyska czerwonym blaskiem. Widzę wizję. Wiem co się za chwilę stanie. Cała szyba rozleci się w kawałki.
- Wszyscy na ziemię!- krzyczę. Ludzie w panice zaczynają kłaść się na ziemi, oprócz Ethana, Alaricka i Zoe. Ethan wstaje z kanapy, a Zoe dalej rozmawia o czekoladzie, tak jakby nie miała pojęcia co właśnie się dzieje. Nagle słyszę huk i szyba wedle moich wizji pęka. Odłamki szkła z dużą prędkością lecą przez pomieszczenie. Po sali rozbrzmiewają piski przerażenia. Zoe oraz Alarick rzucają się na ziemię, a Ethan kryję się pod daszkiem z własnych ramion.
     Szkło opada na ziemię i stoły. Wszystko ucicha. Nikt się nie odzywa tylko każdy powoli wstaje z ziemi. Niektórzy są ranni, innym nic się nie stało. Ethan powoli opuszcza ramiona, a Zoe zdezorientowana wstaje z ziemi. Przyjaciele spoglądają na mnie, a ich oczy rozszerzają się.
- O matko - Zoe zakrywa sobie usta dłonią, a w jej oczach pojawiają się łzy.
- Amatis - Ethan drżącym palcem wskazuje na mój brzuch, a ja spuszczam wzrok.
- O matko! - piszczę. Z mojego brzucha wystaje kawałek szkła, który przebił się przez skórę. Koszulka barwi się na ciemno przez szkarłatną krew wypływającą z mojego ciała. Powoli obejmuję dłońmi szkło. Zaciskam usta i szarpię za ostry kawałek, który z oporem wysuwa się z mojego ciała.
- Agh! - krzyczę z bólu i wypuszczam szkło z ręki. Krwawienie nasila się.
- Do cholery Amatis, coś ty narobiła? - Ethan podbiega do mnie w chwili, gdy moje nogi odmawiają posłuszeństwa. Osuwam się w jego ramiona. Mężczyzna obejmuje mnie jedną ręką, a drugą unosi nad raną. Wokół jego dłoni rozbłyska błękitna aura. Nagle widoczność przysłania mi czerń, a ja słyszę jakieś szumy.
- Amatis! Nie usypiaj! - słyszę krzyk Ethana, ale ciemność jest bardziej kuszącą od jego głosu. Czuję jak tracę panowanie nad moim ciałem, a potem nad moimi zmysłami. Już nic się nie liczy. Chcę spać... tak bardzo spać.

środa, 23 września 2015

Rozdział 13 ,,Ten pocałunek był nic nie wart"


E yo, ludzie! Chciałam was bardzo przeprosić za to, że przez około dwa miesiące nie dodawałam żadnego rozdziału. Miałam kryzy i brak weny mimo iż rozdział od miesiąca leżał nietknięty napisany w wordzie. Naprawdę bardzo was przepraszam, ponieważ nie byłam pewna do tego czy dalej chcę prowadzić bloga. Ale jednak przekonałam się, gdy zobaczyłam parę miłych wiadomości. c: Wszystkim serdecznie dziękuję i mam nadzieję, że chociaż trochę ucieszycie się z tego, że dodałam nowy rozdział. Oczywiście przepraszam za wszystkie błędy, które mogą się tutaj znaleźć, ale ostatecznie trochę się od tego odzwyczaiłam. Tak więc... Ahoj, czytelnicy! *tak, brakowało mi tego*.
____________________________________________________________________________________

     
  Matt prowadzi mnie za rękę do auta i otwiera przede mną drzwi. Pomaga mi usiąść i zapina mój pas bezpieczeństwa, gdyż ja nie jestem zdolna do wykonania żadnego ruchu. Cały czas czuję ciepłe wargi Matta napierające na moje. Czuję jego dłoń obejmującą mnie ciasno w talii. Czuję jego umięśnione ciało tuż przy moim. To był mój pierwszy pocałunek. To był mój pierwszy skradziony pocałunek.

        Matt otwiera drzwi po stronie kierowcy i siada na swoim miejscu. Zapina pas i spogląda na mnie. Ja nie odwracam swojego wzroku. Wytrwale wpatruję się przed siebie.

- Wszystko ok, Amatis? – głos Matta dociera do mnie jakby przez ścianę.

- Yhym – mruczę. Ale nie jestem pewna czy jest wszystko dobrze. Moje serce bije jak oszalałe, a w brzuchu rozszalało się stado motyli. Czy to jest dobre samopoczucie? Pewnie ktoś z was powiedział by, że to jest miłość. Nie. To jest pożądanie. O tak. Pragnę aby jego usta znów znalazły się na moich, żeby jego ciało było przyciśnięte do mojego, żeby całował mnie tak zachłannie jak jeszcze nikt mnie nie całował. Tak. To jest pożądanie. Czyste, fizyczne pożądanie.

     - To dobrze – odzywa się Matt i wkłada kluczyk do stacyjki. Zaciskam palce na swoich kolanach i postanawiam się nie odzywać. To nie miłość. To pożądanie. To nie miłość. To pożądanie. To nie miłość. To pożądanie. To nie miłość. To pożąda…

- Słuchaj, nie chciałem cię pocałować. Po prostu zrobiłem to z przymusu.- Mówi Matt. Powoli odwracam się w jego stronę.  Czy on naprawdę to powiedział? Czy moje serce naprawdę reaguje na to tak jakby ktoś wyrwał je z piersi i zaczął powoli nakłuwać ostrym nożem?

- Och – mruczę. Chłopak spogląda na mnie przelotnie, ale po chwili znów skupia się na drodze. Jego palce zaciskają się wokół kierownicy.

- Tak. Nie chcę zaczynać czegoś, czego nie da się skończyć. Rozumiesz, prawda?- pyta.

- Tak, jasne. Zrobiłeś to z przymusu. Przecież kto chciałby mnie pocałować z czystej woli. W końcu jestem psychopatką- mówię z żalem w głosie, ale uśmiecham się. Matt odwraca się w moją stronę, a w jego oczach zauważam skruchę.

-Nie, to nie tak. Naprawdę. Jesteś świetną dziewczyną, ale ja naprawdę nie wierzę w tą całą miłość. Wierzę w fizyczne pożądanie. Ale ja cię ani nie kocham, ani nie pożądam – mówi.

         Och? Tak , jestem pewna, że każda dziewczyna chciałaby usłyszeć od chłopaka, że on jej nie kocha, ani nie pożąda.

- Rozumiem. Nie pogrążaj się jeszcze bardziej – prycham. Moja zdolność mówienia i ruchu wróciła.

- Przepraszam. To nie miało tak zabrzmieć.

- Ale zabrzmiało. Nie powiedziałbyś tego, gdybyś nie miał tego na myśli. Na pewno. – Mówię i wbijam wzrok przed siebie. Widzę mijające światła aut. Czuję jak coś ciepłego spływa po moich policzkach. Och, nie. Tylko nie to. Pociągam nosem i szybko unoszę dłoń, żeby zetrzeć łzy. Nie będę płakać z powodu jakiegoś kretyna.

- Czy ty płaczesz?- pyta Matt i odwraca się w moją stronę. Szybko kieruję swoją twarz w stronę okna.

- Nie.- Mówię, ale mój drżący głos zaprzecza wszystkiemu.

- Przepraszam – słyszę szept Matta.

- Nie ma sprawy. Po prostu o tym zapomnijmy – mówię.

- Tak, to dobre wyjście.

- Tak jakby nigdy nie doszło do tego pocałunku.

- Okej. Cieszę się, że jesteśmy tego samego zdania – mówi i uśmiecha się do mnie. Odwzajemniam uśmiecham chociaż jestem pewna, że nie wybiję tego pocałunku z głowy. W końcu był on moim pierwszym.

                                                              ***

             Czuję jak ktoś delikatnie potrząsa mnie za ramię. Unoszę ciężkie od snu powieki i rozglądam się zamglonym wzrokiem. Znajduję się w aucie, a obok mnie siedzi Matt. Ach, tak. Wracaliśmy z akademii. Musiałam przysnąć.

-Jesteśmy na miejscu, księżniczko – informuje mnie Matt, a mnie dziwi, że zwrócił się do mnie tym przezwiskiem.

-Tak, zauważyłam – mruczę i zaczynam się przeciągać. Ziewam przysłaniając usta i przecieram zaspane jeszcze oczy. –Która godzina?

- Dziewiętnasta czterdzieści trzy – mówi spoglądając na zegarek zapięty na nadgarstku.

- Dziękuję – otwieram drzwi i stawiam stopy na zielonym i idealnie przystrzyżonym trawniku. Wyskakuje z auta i kieruję się w stronę drzwi wejściowych. Zaraz za mną podąża Matt. Staję przed drzwiami i krzyżuję ramiona na piersi, gdyż chłodny wiatr przenika przez moją cienką koszulkę.

      Matt unosi rękę ponad moim ramieniem i próbuje trafić kluczem do dziurki. Jego klatka piersiowa przylega do moich pleców, a mnie zaczyna brakować tchu. W końcu chłopak trafia kluczem i przekręca go dwa razy w lewo, a drzwi otwierają się z cichym kliknięciem. Szybko odrywam się od Matta i wchodzę pewnym krokiem do środka. Zdejmuję na przedpokoju buty i rzucam je w kąt. Przechodzę przez salon i wchodzę na schody.

- Zaraz będę robił kolację. Nie będziesz jadła? – pyta Matt. Odwracam się i zauważam, że stoi przy wysepce kuchennej. Opiera się o nią biodrem, ramiona ma skrzyżowane na piersi, a stopy skrzyżował w kostkach. Wygląda tak beztrosko, ale jednocześnie w jego postawie zauważam napięcie. Wpatruję się o niego chwilę za długo, gdy odpowiadam.

- Nie, nie jestem głodna – i odwracam wzrok.

       Wchodzę do swojego pokoju i rzucam się na miękkie łóżko. Wtulam twarz w poduszkę i zamykam oczy. Próbuję oczyścić mój umysł z wszelakich myśli, ale nie udaje mi się to. Przed oczami nadal mam twarz Matta przybliżająco się do mnie, a skóra pali mnie w miejscach, gdzie mnie dotykał. Czuję jak po moich policzkach znów spływają łzy, a ja nie mam pojęcia dlaczego. Może to reakcja alergiczna na kurz osadzający się na poduszce? Tak. To bardzo dobre wytłumaczenie. Energicznie zrywam się z łóżka i staję przed szafą,  którą jest wbudowane lustro. Przyglądam się sobie i stwierdzam, że nie wyglądam najgorzej oprócz rozmazanego tuszu. Przecieram łzy, które skapują na podłogę i uśmiecham się do swego odbicia. Nie będzie jakiś frajer psuł mi humoru.

      Nagle czuję wibrowanie w kieszeni moich spodni. Wydobywam swój telefon i spoglądam na wyświetlacz. Okazuje się, że dostałam wiadomość. Szybko odblokowuje ekran wpisując hasło i wchodzę w skrzyknę. Znajduje się tam nieodczytana wiadomość. Otwieram ją i czytam jej treść.

„Od: Nieznany

Temat: Co tam?

Hej! Jak się czujesz? Wszystko w porządku?”

    Marszczę brwi, ponieważ nie mam pojęcia kto mógłby do mnie pisać z numeru nieznanego. Ogólnie nie mam pojęcia kto mógłby do mnie pisać. Ostatnio w ogóle nikt do mnie nie pisze, ani nie dzwoni. No, ale cóż. Nigdy nie miałam zbyt wielu przyjaciół.

      Spoglądam jeszcze raz na wiadomość i postanawiam odpisać.

„Do: Nieznany

Temat: Wszystko ok.

Ehm, cześć. Tak, jasne. Wszystko u mnie dobrze. Ale nie wiem kim jesteś i skąd masz mój numer?”

        Na odpowiedź nie muszę długo czekać , gdyż przychodzi błyskawicznie.

„Od: Nieznany

Temat: Jak możesz!

To ja! Ethan! Spojrzałem na twój numer, gdy miałem w dłoniach twój telefon. I tak wiem, że masz hasło. Ale ma się te magiczne zdolności, co nie?”

          Śmieję się do siebie i od razu zapisuję jego numer w kontaktach. Po krótkiej chwili odpisuję.

„Do: Ethan

Temat: Jesteś boski.

Och, Ethan! Jesteś najlepszy, serio. Jesteś z Zoe?”



„Od: Ethan

Temat: Zgadza się.

Tak! Masz może ochotę na jakiś przyjacielski wypad czy coś? No wiesz, żebyśmy się trochę od stresowali i tym podobne. „



„Do: Ethan

Temat: Zgoda.

Jasne, czemu nie? Spotkajmy się przy fontannie w centrum za pół godziny. Muszę się ogarnąć. xx”

       Rzucam telefon na łóżko i pośpiesznie wychodzę z pokoju. Z dołu dochodzi mnie odgłos smażenia i muzyki lecącej z radia. Rozpoznaję również głos Matta, który podśpiewuje sobie piosenkę Fall Out Boy „Irrestistible”. Uśmiecham się pod nosem i zapalając światło w łazience wchodzę do niej. Staję przed lustrem i spoglądam w swoje odbicie. Makijaż dalej jest rozmazany, ale przeczy on uśmiechniętym ustom.

       Pochylam się nad umywalką i chłodną wodą przemywam twarz, a makijaż zmywam białym mydłem. Następnie wycieram się w biały puszysty ręcznik. Ponownie kieruje swój wzrok w lustro. Na mojej skórze nie ma ani grama makijażu. Jednakże muszę go ponownie nałożyć, jeżeli wychodzę na miasto. Sięgam po maskarę w koszyczku obok i przejeżdżam szczoteczką po rzęsach. Następnie nawilżam usta delikatnie różową pomadką. Nad rzęsami robię kreskę eye linerem i gotowe. Nie zamierzam się zbyt mocno malować, gdyż to tylko wyjście na miasto z przyjaciółmi. Nie wybieram się na jakąś super imprezę czy coś.

      Wychodzę z łazienki i znów kieruję się do swojego pokoju. Podchodzę do szafy i wyjmuję z niej błękitną bluzę, zapinaną z kapturem. Narzucam ją na ramiona i kieruję się w stronę łóżka, gdzie porzuciłam swój telefon. Wskakuje na nie i łapie aparat w dłonie. Sprawdzam czy nie dostałam żadnej wiadomości oraz ogarniam portale społecznościowe. Tak. Jakby nie było jestem zwykłą nastolatką i mam prawo posiadać konta na różnych bzdurach.

       Gdy czuję się już ogarnięta i gotowa do wyjścia, to wstaję z łóżka. Chowam telefon do przedniej kieszeni swoich rurek, a do tylnej trochę pieniędzy. Spoglądam jeszcze raz na pokój i wychodzę z niego gasząc światło. Zamykam drzwi i zbiegam po schodach. W salonie siedzi Matt i je omlet z pomidorami wpatrując się w ekran telewizji, na którym widnieje Disney Chanel.

- Disney Chanel?- unoszę jedną brew spoglądając na niego.

- Tak. Coś ci nie pasuje? – burczy.

- Tak tylko pytam – mruczę i odwracam się na pięcie. Podchodzę do drzwi i wsuwam na stopy swoje roshe runy. Sznuruję je i mam zamiar wyjść, gdy zatrzymuje mnie głos Matta.

- Gdzie się wybierasz?- pyta.

- Idę na miasto z przyjaciółmi – odpowiadam.

- Ty masz przyjaciół? – prycha. Zaciskam dłonie w pięści.

- Tak mam przyjaciół, idioto – ostatnie słowo cedzę przez zęby, a Matt odwraca się w moją stronę zdziwiony.

- Od kiedy mnie tak nazywasz?

- Od kiedy zdałam sobie sprawę, że nim jesteś – uśmiecham się słodko i wychodzę z domu trzaskając drzwiami. Przeskakuje dwa schodki i przechodzę przez ścieżkę, a jasne kamyki chrzęszczą pod moimi butami. Przechodzę przez furtkę i na chwilę opieram się o mur, który znajduje się obok. Zamykam oczy i unoszę głowę do góry. Chłodny wiatr owiewa moją twarz, a w uszach słyszę szelest liści. Wzdycham cicho wciągając świeże powietrze i oczyszczam swój umysł.

wtorek, 30 czerwca 2015

Rozdział 12 ,,Nowi znajomi"

    Jego ciepła krew przepływa przez moje usta i spływa po gardle. Jest to dla mnie najprzyjemniejsze uczucie jakiego doznałam. Ten szkarłatny płyn smakuje jak ambrozja dla bogów. Czuję, że można się od tego uzależnić. Nie zważając na cierpienie innych. Przecież liczy się własne dobro, niezależnie czy będzie ono warte kogoś życie.
    Mocniej obejmuję Matta i przyciskam jego szyję do swych ust. Jego mięśnie się rozluźniają i czuję jak ciało bezwładnie opada w me ramiona.
- Amatis...proszę.- Słyszę jego słabe szepnięcie przy moim uchu. To mnie uprzytomnia. Szybko odrywam się od jego ciała i z przerażeniem stwierdzam, że zatraciłam się w  nim jak jakiś krwiożercy potwór. Matt opiera się na mnie nie mając sił na jakikolwiek ruch. Łapie go za ramiona i stawiam w pionie. Jego twarz jest blada. Lśnią w niej jedynie szmaragdowe oczy. Czuję jak dławi mnie jakaś gula w gardle, a w oczach wzbierają się gorące łzy.
- Matt...przepraszam...ja przepraszam...ja...- jąkam się. Matt uśmiecha się lekko, bladymi wargami i opada wprost w moje ramiona. Pod wpływem ciężaru jego bezwładnego ciała, tracę równowagę i ląduję na ziemi.
     Szybko wyślizguję się spod chłopaka i odwracam go twarzą do sufitu. Na jego szyi widnieje wielka rana, z której sączy się krew. Co dziwne teraz ten widok mnie obrzydza, a nie kusi. Jeżeli wcześniej mnie pociągał to znaczy, że jestem potworem. Z trudem przełykam piekące łzy i próbuję jakoś pomóc Mattowi, ale nie wiem co mam robić.
-Cholera- syczę, a po moich policzkach spływają obficie łzy. Szybko je przecieram, a na moich dłoniach nie pozostają tylko one lecz również ślady krwi. Krwi Matta. Spoglądam w okno za sobą i dostrzegam tam swoje odbicie. Na mojej twarzy mieszają się łzy z krwią. Jestem okropna. Kładę głowę na piersi Matta, która unosi się w drżącym oddechu.
- Przepraszam.- Szepczę. Jestem bezsilna. Matt pewnie zaraz umrze, a ja nie wiem co robić. Cała krew opuści jego ciało, a ja będę po prostu tutaj leżała bezczynnie i przyczynię się do jego śmierci. Ha. Już to zrobiłam. No bo przecież kto się do niego przyssał? Ja. I to jeszcze w tym gorszym znaczeniu. Bo mogłam się przyssać do jego ust w gorącym pocałunku jak normalna nastolatka. Ale nie. Ja jak pijawka musiałam przyssać się do jego szyi i wyssać z niego krew.
      Z moich rozmyśleń wyrywa mnie dźwięk otwieranych drzwi.
- Wróciłem moje lukrowane pączki!- słyszę szczęśliwy krzyk Merlina. Gwałtownie unoszę się z ciała Matta i spoglądam w stronę wejścia, gdzie czarodziej stoi plecami do nas i zamyka drzwi. Po chwili odwraca się na pięcie i zauważa mnie umazaną krwią. Jego źrenice się zwężają, a tęczówki zmieniają swą barwę na złoty. Szybkim krokiem podchodzi do nas i ocenia sytuację.
-Merlin...ja nie chciałam...ja naprawdę...nie miałam na to wpływu.- Zaczynam szlochać. Czarodziej klęka przede mną i kładzie mi dłonie na ramionach.
- To nie twoja wina. A teraz idź do swojego pokoju i poczekaj tam na mnie.- Mówi, a ja stosunkowo się uspokajam. Przełykam ślinę i kiwam głową. Podnoszę się z podłogi i idę do góry. Wchodzę do swojego pokoju i siadam na łóżku. Przez chwilę wpatruję się w niebo, które rozciąga się za szklanymi drzwiami balkonu, ale po chwili rzucam się na poduszki i zaczynam szlochać. Jestem naprawdę beznadziejna. Nie wierzę w to, że mogę być tą całą wielką Invictum. Czy ona straciłaby panowanie nad sobą i oddałaby się rządy krwi? Wątpię. Prawdziwa Invictum potrafiłaby panować nad swoimi zachciankami oraz umiałaby posługiwać się swoimi zdolnościami. Czy ja jestem do tego zdolna? Nie. Nie nadaję się na osobę, która ma odzyskać jakiś chory kamień żywiołów. W ogóle czy on jest istotny? No i co, że w lipcu może padać śnieg? Albo, że jest wiele tsunami? Nie obchodzi mnie to.
       Wtulam się w poduszkę i zaciągam się jej zapachem. Pachnie moim arbuzowym szamponem do włosów. Ten aromat mnie uspokaja. Przypomina o chwilach kiedy jeszcze miałam normalne życie nastolatki. Kiedy mój pies nie był człowiekiem, a ja nie znosiłam widoku krwi.
- Amatis...- słyszę łagodny głos dochodzący od strony drzwi. Szybko odrywam głowę od poduszeki i patrzę w tamtą stronę. Do mojego pokoju powoli wchodzi Merlin i przysiada na skraju łóżka. Unoszę się do pozycji siedzącej i podciągam kolana pod brodę. Ogarniam je ramionami i zamykam oczy.
-Nie podchodź- ostrzegam.
-Amatis. Nie jesteś potworem.- Mówi spokojnie.Śmieję się szyderczo i unoszę wzrok.
-Nie? A kto przed chwilą prawie zabił Matta? Chyba nie jednorożec Klaudiusz - prycham.
-Och nagle zrobił ci się humor na żartowanie?- pyta Merlin. Przełykam ślinę i patrzę na niego poważnie.
-Co z nim?
-Wyjdzie z tego. Nie doznał poważnych obrażeń. Jedynie szok i spora utrata krwi.
-Mogłam go zabić.- Przełykam dławiącą gulę. Merlin wyciąga dłoń, aby dotknąć mojego kolana, ale ja gwałtownie odskakuję na drugi koniec łóżka i kręcę głową. Czarodziej wzdycha zrezygnowany. Przeczesuje ręką włosy, które swobodnie opadają na ramiona.
- Słuchaj...jest to zrozumiałe. Twoje zachowanie...Matt cię prowokował i dał ci pozwolenie, więc według twojej natury to nie jest nic złego. Poza tym dopiero odnajdujesz siebie, więc takie wypadki mogą się zdarzać. To nie twoja wina. Przestań się obwiniać- mówi. Patrzę na niego. Przekrzywiam głowę i skupiam się na jego oczach.
-Naprawdę? Nie moja wina? Mogłam powiedzieć sobie stop, ale...
-Cholera, Amatis!- Merlin się unosi. -Czy ty tego nie pojmujesz? Twoja natura wampira obudziła się, gdy Matt dał ci pozwolenie na skosztowanie swojej krwi. Jeżeli już mamy kogoś obwiniać to jedynie tego zidiociałego kretyna!- krzyczy.
    Przetrawiam jego słowa skubiąc materiał kołdry.
-Może masz rację- mruczę.
-Nie może, tylko na pewno. Trochę już jestem na tym świecie i znam się na niektórych rzeczach. Poza tym Matt żyje i nic mu nie jest - mówi. - Może gdybyś go zabiła to zasłużyłabyś się jakoś dla państwa i dostałabyś medal- mruczy. Na moich ustach pojawia się delikatny uśmiech.
-Dzięki.
-Za co?
-Za wszystko. Za to, że jesteś i potrafisz wszystko sprostować- mówię nie podnosząc wzroku. Przez chwilę panuje niezręczna cisza i mam wrażenie, że powiedziałam coś złego, ale nagle czuję ciepłe ramiona, które oplatają się wokół mojego ciała.
-Nie martw się, kochanieńka. Zawsze będę przy tobie.- Słyszę mruknięcie Merlina przy swoim uchu, a jego dłoń zaczyna gładzić moje włosy. Wtulam się mocniej w jego ciało i zaciągam się zapachem cynamonu i goździków.
- Powinniśmy zejść na dół. Muszę zobaczyć co z Mattem i dobrze byś była na razie przy nim, bo jeżeli się obudzi i nie zobaczy cię przy sobie to będzie się obwiniał, że uciekłaś- mówi Merlin i powoli wstaje z łóżka.
-Nie wiem dlaczego miałby się martwić. Przecież to jasne, że znajdowałabym się w swoim pokoju- mówię marszcząc brwi. Czarodziej kręci głową.
-Nie rozumiesz. Matt ma świadomość, że gdy jakaś bliska mu osoba go zrani to powinna przy nim pozostać, dopóki się nie obudzi. Przeraziłby się, gdybyś nie znajdowała się przy nim.- Podchodzi do drzwi i naciska na pozłacaną klamkę. Wstaję z łóżka i podążam za nim. Wchodzimy na schody i schodzimy po nich powoli.
-Problem leży w tym, że ja nie jestem dla Matta żadną bliską osobą. On nie czuje się przywiązany do mnie, a ja nie czuję się związana z nim- wzruszam ramionami.
- Mylisz się. Ale jeszcze o tym nie wiesz- mówi, a ja zauważam, że na jego ustach błąka się tajemniczy uśmiech.
-Możesz przestać mówić do mnie szyframi?- warczę zirytowana pokonując ostatni stopień. Przechodzę obok Merlina i wchodzę do salonu, gdzie na białej kanapie leży Matt. Jego blado niebieska koszulka ma na sobie ślady krwi, a rana na szyi jest zaklejona białym prostokątnym plastrem. Blade wargi ma rozchylone, a jego klatka piersiowa unosi się w miarowym oddechu. Loki są rozrzucone w nieładzie na poduszce.
    Powoli zbliżam się do jego ciała i klękam przy kanapie. Spoglądam na jego bladą twarz i łapie w ręce jego lodowatą dłoń. Przykładam ją do swojego policzka i wtulam się do niej.
-Ach! Zapomniałem wspomnieć. Teraz, gdy napiłaś się krwi Matta, którą on dobrowolnie ci zaoferował jesteście tak jakby połączeni. Nie zawsze to działa, ale czasami daje o sobie znać- mówi Merlin i pstryka palcami przywołując mop.
-Słucham?- pytam odwracając się w jego stronę, gdyż nie za bardzo zrozumiałam jego pokrętne tłumaczenie.
-No... jeżeli, któremuś z was będzie się działo coś złego to może się zdarzyć tak, że to odczujecie- tłumaczy.
-Och- wzdycham i znów spoglądam na twarz Matta pogrążoną w śnie. Uśmiecham się sama do siebie. Wygląda tak niewinnie, że niemal mogłabym uwierzyć iż jest grzecznym chłopczykiem. Ale tak naprawdę nie jest. I gdy się zbudzi, to znów będę musiała go znosić. Ale może jednak trochę lubię to przekomarzanie z nim. Może trochę bardzo...
    Nie. Potrząsam głową, aby odpędzić od siebie te myśli. To jasne, że nie byłabym zdolna polubić takiego chłopaka, a co dopiero...
-Amatis.- Z moich rozmyśleń wyrywa mnie jęk Matta. A co dziwne, brzmi on jak moje imię. Patrzę przerażona na Merlina, a później z powrotem na Matta. Nachylam się nad nim i chcę m powiedzieć, że jestem przy nim, ale w tej chwili palce chłopaka owijają się wokół mojego nadgarstka i ciągnie za niego, a ja ląduje obok niego na kanapie. Kładzie lewą dłoń na moim biodrze i zjeżdża nią na plecy, a później do drugiego biodra i obejmuje mnie mocno w talii. Patrzę zdziwiona na niego a chłopak uśmiecha się z zamkniętymi oczami i przyciska mnie silniej do siebie. Jego głowa ląduje na mojej piersi i zaczyna się do niej wtulać.
-Od dzisiaj jesteś moją maskotką. Masz miękkie piersi- mruczy i wsuwa drugą rękę pod moje ciało, a następnie kładzie dłoń na plecach, tak,że jestem uwięziona w jego uścisku.
-Merlin...ratuj- piszczę.
-O nie, księżniczko. Omal mnie na zabiłaś. Pozwól mi teraz na chwilę przyjemności- mówi Matt.
-Och teraz będziesz to wykorzystywał?- pytam naburmuszona. Chłopak otwiera oczy, który iskrzą i przybliża swoje usta do mojego ucha. Jego ciepły oddech owiewa mą szyję kiedy szepcze:
-Tak, księżniczko.
Wzdrygam się, a Matt śmieje się ochrypłym głosem. Odsuwa się i znów układa głowę na moim biuście.
-Jesteś okrutny- burczę. - I czy mógłbyś podnieść tę głowę? Inaczej pozwę cię o molestowanie.
-Jest plus. Będziesz już miała dwa wnioski, aby mnie zamknęli- mruczy. Warczę zirytowana i kopię go w brzuch przez co Matt zsuwa się z kanapy i ląduje na podłodze. Zaczyna jęczeć obejmując się w pasie. Siadam na łóżku po turecku i patrzę na niego z góry.
-Cóż, księciu. Zdaje mi się, że nie będzie takiej sytuacji, gdy będę ci uległa- uśmiecham się do niego słodko. Chłopak unosi się do pozycji siedzącej i pociera swój kark. Spogląda na Merlina.
-Widzisz? Przed chwilą prawie mnie zabiła, ale nadal jest dla mnie wredna- mówi pokazując na mnie palcem.
-Niestety. Taki mam charakter, a ty musisz to wytrzymać- wstaję z kanapy i otrzepuję z swoich nóg niewidzialny pyłek. 
-Wy się lepiej nie kłóćcie tylko przebierzcie się w czyste ubrania. Zaraz musicie jechać.- Merlin zerka na swój złoty zegarek.
-Przecież zajęcia zaczynają się o osiemnastej- dziwię się.
-Zgadza się. A jest siedemnasta dwadzieścia trzy. Do akademii jest jakieś dwadzieścia minut drogi, a instruktor powinien być wcześniej.- Czarodziej wymownie spogląda na Matta. Chłopak gwałtownie zrywa się z ziemi i spogląda na zegarek na nadgarstku.
-Cholera! Rzeczywiście. Amatis idź się szybko ubrać- mówi i sam biegnie w górę po schodach.
-Chwila..przed chwilą była czternasta. Teraz nagle siedemnasta? Czy to jakaś magia?- unoszę jedną brew.
-Nie. Tak szybko ucieka czas, kochanieńka.- Merlin uśmiecha się do mnie smutno. Sto sześćdziesiąt osiem lat...musiał stracić wiele osób.
-Jasne. Okrutna rzecz- mruczę i idę do góry.
     Wchodzę do swojego pokoju  i z szafy wyciągam czarne rurki oraz białą koszulkę z długim rękawem. Szybko się w to ubieram i zbiegam na dół. Włosy zostawiam rozpuszczone, a na stopy wsuwam czarne nike roshe run. Staję przy drzwiach i obserwuję Matta, który zbiegając po schodach naciąga przez głowę białą koszulkę. Szybkim krokiem idzie do kuchni i zgarnia z wysepki kluczyki do auta. Podchodzi do mnie i sięga ponad moim ramieniem po swoją czarną, skórzaną kurtkę. Narzuca ją na ramiona i już chce wyjść, ale ja łapię go za nadgarstek. Chłopak odwraca się powoli i spogląda na mnie. Powoli unoszę dłoń i opuszkami dwóch palców delikatnie przejeżdżam po opatrunku na jego szyi.
-Co powiesz innym?- pytam wpatrzona w zakrwawioną biel.
-Kiedy?
-Jak ktoś się ciebie spyta co ci się stało.
-Że napalona laska łaknąca krwi się na mnie rzuciła- prycha. Spoglądam na niego spod przymrużonych powiek.
-Bardzo śmieszne. A wtedy wszyscy uznają, że ta laska była bardzo gorąca skoro tak łatwo dałeś się opróżnić z krwi- uśmiecham się słodko. Matt przewraca oczami.
-Słuchaj. Powiem im, że to po prostu drobny wypadek na polowaniach. Nie musisz się niczym martwić- mówi oschle i wyrywa mi swój nadgarstek. Naciska na klamkę i wychodzi na dwór. Spoglądam za nim zdziwiona.
-Nie przejmuj się. On już tak ma.- Słyszę Merlina. Odwracam się w jego stronę i spoglądam na niego.
-Ta, jasne.
-No dalej. Leć za nim, bo odjedzie bez ciebie- chichocze. Uśmiecham się do niego.
-Dzięki- mówię i wychodzę na świeże powietrze. Zbiegam po trzech schodkach i biegnę przez ścieżkę wykładaną kamykami. Dobiegam do czarnego auta i otwieram drzwi po stronie pasażera. Wsiadam na swoje miejsce i od razu zapinam pas bezpieczeństwa. Matt już siedzi na swoim miejscu i ściska kierownicę tak, że jego knykcie bieleją.
-Ej. Wszystko okej. Auto dobre,nie bijemy tak?- przemawiam spokojnie jak do dziecka. Chłopak spogląda na mnie, a ja przysięgam, że jego wzrok mógłby zabić. Po chwili odwraca głowę.
-Zamknij się- warczy i przekręca kluczyki w stacyjce.
-Okej. Chciałam dobrze- mruczę.
      Matt wykonuje parę manewrów i wyjeżdżamy z trawy, a następnie przejeżdżamy przez furtkę i wjeżdżamy na drogę. Matt opiera się wygodnie i jedną ręką sięga do kieszeni dżinsów, a drugą kieruje kierownicą. Wyjmuje z kieszeni paczkę papierosów i wkłada jednego do ust. Następnie sięga dłonią do drugiej kieszeni i wyciąga z niej zapalniczkę, którą podpala papierosa. Zaciąga się i wyjmuje papierosa z ust. Wypuszcza z ust obłoki dymu, które krążą wokół nas. Zaczynam się krztusić.
-Przepraszam, czy mógłbyś chociaż otworzyć okno?- pytam zakrywając nos i usta rękawem koszulki.
-Jasne- mruczy i naciska na guzik pomiędzy nami, który powoduje, że okna po mojej i jego stronie się uchylają.
-Dzięki.
Matt z powrotem wkłada papierosa do ust i kładzie dwie dłonie na kierownicy. Wykonuje gwałtowny skręt w prawo, a moje ciało przechyla się w lewo. Znów wyjeżdżamy na prostą drogę i Matt trzyma kierownicę tylko jedną ręką, a drugą zajmuje się papierosem.
-Czemu palisz?- pytam, gdy chłopak zaczyna wypuszczać dym z płuc. Spogląda w moją stronę i marszczy brwi.
-Czemu? Pewnie nawyk.- Wzrusza ramionami i dalej się we mnie wpatruje, a ja przełykam ślinę, ponieważ obawiam się, że zaraz spowoduje wypadek.
-Nawyk? Nie widziałam cię jeszcze z papierosem w dłoni.
-Palę tylko, gdy czuję frustrację, zirytowanie, zdenerwowanie bądź nie mam pojęcia co zrobić w danej sytuacji.- Odwraca wzrok i znów skupia swoją uwagę na drodze.
                                                                         ***
- Jesteśmy- informuje mnie Matt i wysiada z auta. Idę w jego ślady i również z niego wysiadam, zatrzaskując drzwi. Chłopak idzie przed siebie w stronę wielkiego budynku, który wygląda jak ładny kościół z epoki baroku. Dochodzimy do brązowych, dwuskrzydłowych masywnych drzwi. Matt naciska na klamkę, a te nie ustępują.
- I co teraz?- pytam krzyżując ramiona na piersi.
- Chwila- mówi chłopak i zrzuca z ramion kurtkę, a następnie koszulkę. Stoi przede mną w samych dżinsach i oczywiście butach. Zamyka oczy i zaciska pięści.
- Angelus Alis- szepcze, a z jego pleców natychmiast wyrastają dwa, wielkie skrzydła. Ich piękno jest tak urzekające, że wstrzymuję oddech. Matt spogląda na mnie i uśmiecha się lekko.
- Jakim cudem one ci tak nagle wyrastają?- pytam.
- Kiedy indziej ci wytłumaczę. Teraz musisz wyrwać jedno pióro- mówi. Patrzę na niego z rozszerzonymi oczami. Czy on właśnie powiedział to co ja myślę?
-Nie ma mowy. Nie mogę. One są...za piękne- mówię zażenowana tym, że te słowa przed chwilą wyszły z moich usta. Matt śmieje się delikatnie.
-Musisz. Inaczej się tam nie dostaniemy.
-No okej- mruczę i podchodzę go od tyłu. -A to cię nie będzie boleć?- pytam.
-Nie- odpowiada.
-Dobrze.- Biorę głęboki oddech i delikatnie dotykam jego piór. Och, jakie puszyste! Łapię pomiędzy palcami jedno i delikatnie je gładzę. Następnie biorę drugie i obydwa wyrywam bardzo powoli, aby nie sprawić zbyt wielkiego bólu Mattowi. Szybko chowam jedno z piórek w stanik.
-Już?- pyta Matt.
-Tak, jasne- mówię. Chłopak wzdycha i odwraca się w moją stronę.
-Finem- mówi, a jego skrzydła chowają się z głośnym szelestem.
-Niesamowite- kręcę z niedowierzaniem głową. Wyciągam dłoń z piórem w stronę Matta. Chłopak wsuwa na siebie koszulkę i podnosi kurtkę z ziemi, a następnie odbiera ode mnie pióro. Podchodzi do drzwi i piórem zaczyna kreślić na nim dziwne znaki, która zaczynają płonąć błękitem.
-Matthew Eathon- mówi na głos swoje imię i nazwisko, a drzwi otwierają się ze zgrzytem.
-Wow. I to wszystko dzięki twojemu piórku?- mruczę wchodząc do środka w ciemny korytarz.
-Tak. Na moim piórze znajduje się pewien pyłek, który jest jakoś ze mną połączony przez co drzwi mnie rozpoznały i wpuściły do środka- mówi idąc za mną. Zatrzymuję się i spoglądam na niego. Pochodnia ulokowana obok nas na ścianie rzuca blask na twarz Matta wyostrzając jego rysy.
-Aha, powiedzmy, że wierzę w magiczne drzwi. Ale jak ja będę miała się tu dostać?- pytam.
-Łatwo. Wyrywając moje piórko, zostawiłaś na nim trochę swojego pyłu przez co drzwi rozpoznają również twój dotyk- tłumaczy wzruszając ramionami.
-Mam jakiś pyłek?- marszczę brwi.
-Jasne. Każdy ma- mówi Matt i idzie przed siebie. Podążam za nim, ale powoli. Korytarz jest szeroki. Ściany wykonane są z czarnej cegły i są na nich ulokowane co metr płonące pochodnie. Podłoga również jest czarna, ale ciągnie się przez nią bordowy dywan. Po naszej prawej są kręte schody oraz strzegące ich dwie zbroje.
-Chodź szybciej- popędza mnie Matt.
-Idę, idę- mruczę.
       Po chwili dochodzimy do końca korytarza i stajemy przed szeroką ściana. Jest również wykonana z czarnej cegły. Krzyżuję ramiona na piersi i spoglądam na Matta.
-No? I co teraz geniuszu?- pytam.
-To- odpowiada i podchodzi do ściany. Palcami zaczyna naciskać na poszczególne cegły, które cofają się do tyłu rozjaśniając białą barwą. Po chwili cała ściana lśni bielą i rozsuwa się na dwie strony. Z przejścia sączy się jasne światło, która razi moje oczy, wiec zakrywam je rękawem.
-Możesz już opuścić rękę.- Słyszę głos Matta. Robię to co mówi, a moim oczom okazuje się piękny widok zielonej trawy i zaróżowionego nieba.
-Wow..jak ty to...?- pytam spoglądając na Matta, który stoi wpatrzony w pejzaż.
-Magicznie- odpowiada i idzie przed siebie. Podążam za nim, aby się nie zgubić. Od razu, gdy stawiamy stopy na trawie, przejście za nami się zamyka. Matt przechodzi przez ścieżkę i dochodzimy do białego pałacu. Dosłownie pałacu. Tak dużego i pięknego, że zapiera mi dech w piersiach.
-Co to jest?
-Akademia- opowiada patrząc na mnie z delikatnym uśmiechem. Wspina się po dwóch marmurowych schodkach i dochodzi do złotych drzwi, na których są wygrawerowane artystyczne zawijasy. Kładzie na nich dłoń i popycha je, a te ustępują bez żadnego oporu. Wchodzi do środka, a ja idę za nim oczarowana tym miejscem.
    Wnętrze tego pałacu różni się od wystroju budynku, w którym  przed chwilą byliśmy. W miejscu, w którym jesteśmy przeważa biel i złoto. Przez cały korytarz po lewej stronie ciągną się długie, od sufitu do podłogi, okna przez które do środka wpadają ostatnie promienie słoneczne. Po prawej stronie ciągnią się złote drzwi, które prowadzą zapewne do wielu sal. Matt skręca w prawo i wchodzi na białe schody z złotą poręczą. Również zaczynam się po nich wspinać. Po chwili docieramy na górę i stajemy na 'tarasie'. Przed nami rozciągają się dwuskrzydłowe, złote, masywne drzwi.
-Czy my jesteśmy w niebie?- pytam unosząc jedną brew.
-To tylko tak wygląda. Ale tak naprawdę to piekło, księżniczko- mówi i popycha drzwi.
-Ach, to taka metafora? Wiesz dostaliśmy się tu przez piekło, jeżeli patrzymy na to pod pretekstem wystroju- mówię i wchodzę do środka. Słyszę strzępki rozmów, ale po chwili wszystko ucicha. Unoszę wzrok i zauważam, że wszystkie osoby w pomieszczeniu wpatrują się we mnie i Matta. Ludzie znajdujący się w tej sali są ubrani w białe mundurki.
-No bez jaj- mruczę.
-Anioły, co?- pyta Matt uśmiechając się szeroko.
-Mogłeś mówić, że mam ubrać się na biało- burczę.
-Czemu? Teraz jest zabawniej, bo się wyróżniasz. Tak jak ja.- Puszcza do mnie oczko i rusza przed siebie do masywnego biurka.
-Świetnie- mruczę do siebie i podchodzę do okna. Opieram na nim swoje łokcie, a następnie kładę podbródek na złożonych dłoniach. Wpatruję się w niebo zabarwione różem.
-Cześć- słyszę czyjś podekscytowany głos za sobą. Odwracam się na pięcie i zauważam dziewczynę mniej więcej w moim wieku. Jej uroda jest nadzwyczajna. Ma białe włosy, sięgające podbródka oraz duże niebieskie oczy i czerwone, pełne usta.Jej cera jest bardzo blada i bez żadnej skazy.  Ubrana jest w białą marynarkę oraz spódniczkę do kolan tego samego koloru, ale na nogach ma czarne glany do połowy łydki. Uśmiecham się. Już mi się podoba.
-Cześć- odpowiadam.
-Jestem Zoe Rashid- przedstawia się i wyciąga do mnie dłoń.
-Miło poznać. Jestem Amatis Blackwell- ściskam jej dłoń i delikatnie potrząsam. Dziewczyna uśmiecha się do mnie.
-Wybacz moją ciekawość, ale jesteś nowa prawda? Skąd znasz Matta?- pyta wskazując głową na niego. Uśmiecham się do niej.
-Och no wiesz. Długa historia.
-Rozumiem. Chodź zająć miejsca.- Ujmuje moją dłoń i prowadzi mnie w stronę, kto by się spodziewał, białych ławek. Zoe zajmuje miejsce w jednej z nich i wskazuje mi, abym usiadła w ławce obok. Tak też robię.
     Wszyscy powoli zajmują swoje miejsca. Zauważam, że większość osób jest mniej więcej w moim wieku, ale są również osoby młodsze i starsze. Spoglądam na Zoe, która uśmiecha się do mnie pokrzepiająco i puszcza do mnie oczko. Odwzajemniam uśmiech, a później skupiam swą uwagę na Matt'ie, który stuka dłonią w blat mosiężnego biurka. Wszyscy cichną, a on krzyżuje ramiona na piersi i uśmiecha się drwiąco.
-Witajcie ponownie na roku w akademii. Wszyscy wiemy po co się tu znajdujemy. Mam was zapoznać z naszą historią oraz przygotować fizycznie do ewentualnych walk. Na szczęście taka szkoła nie trwa długo, ale zaledwie dwa miesiące - Matt przechadza się pomiędzy ławkami. -Mamy w swojej klasie parę nowych osób- robi przerwę i spogląda na mnie uśmiechając się dyskretnie. -Więc prosiłbym, abyście przedstawili się przed klasą.- Z powrotem podąża do swojego biurka i ze zgrzytem odsuwa krzesło na które siada. Kładzie nogi na biurku i krzyżuje je w kostkach. Sięga po dziennik i jedzie po nim palcem.
-Będę brał was wyrywkowo. Na początek niech przyjdzie...hm...Zoella Rashid - mówi i rozgląda się po klasie, a dziewczyna obok mnie wstaję. Przechodzi pewnie pomiędzy ławkami i staje na środku krzyżując ramiona na piersi i patrząc wyzywająco na Matta.
-Dobrze. Powiedz kim jesteś- mówi chłopak ziewając. Zoe prostuje się i patrzy szyderczo na klasę.
-Jestem w połowie wilkołakiem, a w drugiej połowie wampirem.- Mówi i zaczyna bujać się na piętach. Matt pociera dłonią swój opatrunek na szyi.
-Dobrze. Pokaż nam, którąś z swoich natur- mruczy.
-Masz ochotę, aby cię ugryźć?- pyta uśmiechając się szeroko ukazując swoje lśniące kły.
-Nie dzięki. Już miałem okazję zostać pogryziony- kieruje swój wzrok na mnie. - Lepiej pokaż nam swoją przemianę w wilkołaka.
      Zoe zaczyna odpinać swoją marynarkę, która po chwili opada na podłogę, a ona zostaje w samym białym podkoszulku oraz spódniczce. Zamyka oczy i zaciska dłonie, a na jej czole perlą się krople potu. Po chwili dziewczyna stopniowo się zamienia. Wydłużają się jej paznokcie, rośnie jej pysk, oraz jej ciało pokrywa się sierścią. Niedługo potem obok biurka stoi piękny, biały wilk z błyszczącymi szafirowymi oczami. Dziewczyna w ciele wilka spogląda na mnie i unosi pysk, po czym zaczyna wyć. Uśmiecham się i mrugam powiekami. Gdy je unoszę, Zoe na powrót jest w swoim ludzkim ciele i akurat zakłada na siebie swoją marynarkę.
-Dziękuję. Możesz usiąść.- Matt ponownie zagląda w dziennik, a Zoe zajmuje swoje miejsce.
-Fascynujące- mruczę do niej.
-Dzięki- mówi uśmiechając się szeroko.
-Poproszę teraz Ethana Blake'a- mówi Matt i wygodnie rozsiada się na krześle. Wyczytana osoba to chłopak z czarnymi włosami do ramion i niemalże czarnymi oczami. Podchodzi na środek i wygląda trochę na zmieszanego, ale wtedy Zoe unosi kciuki do góry, a chłopak jakby trochę się rozluźnia.
-A więc kim jesteś?
- Jestem w połowie czarodziejem w połowie elfem- mówi odgarniając włosy za uszy, które są szpiczaste.
-Pokaż nam coś magicznego- mówi Matt, ale nie poświęca mu zbyt wielkiej uwagi, gdyż zaczyna się bawić długopisem.
      Ethan otwiera dłoń i kieruje ją w moją stronę.
- Mactio - mówi, a ja czuję jak z kieszeni moich rurek wysuwa się telefon i leci przez salę w kierunku otwartej dłoni chłopaka. Po chwili Ethan trzyma go pewnie w dłoni i uśmiecha się do mnie szelmowsko.
-Świetnie. Siadaj.- Matt ponownie spogląda w dziennik, a Ethan idzie w moją stronę. Kładzie telefon na mojej ławce i siada na krześle po mojej prawej stronie. Przysuwa się do mojej ławki. Odsuwam się i robię mu miejsce. Spogląda na mnie i uśmiech a się.
-Witaj. Jestem Ethan Blake- mówi. Śmieję się.
-Tak, wiem. Słyszałam. Nazywam się Amatis Blackwell- uśmiecham się do niego.
-O, bardzo niespotykane imię. Czemu pojawiłaś się w naszej szkole tak późno?- marszczy brwi.
-No cóż, tak wyszło- śmieję się. Zoe nachyla się w naszą stronę.
-Nie wierz jej, Ethan. Ona odpowiada tak na każde osobiste pytanie- mruczy patrząc na mnie spod przymrużonych powiek.
-Nie prawda!- oburzam się.
-Ostatnie ławki. Ciszej tam!- słyszę podniesiony głos Matta, który patrzy na nas groźnie.
-Przepraszamy- mówimy razem.
-A wracając do tematu. Prawda, prawda- mówi Zoe.
-No więc jak to jest, że nic o tobie nie wiadomo?- pyta Ethan jeszcze bliżej się do mnie przybliżając. Czuję silną woń męskich perfum oraz pomarańczy.
-Lubię rozsiewać wokół siebie tajemniczą aurę- śmieję się.
-Oj uważaj. Kolegując się z nami długo jej nie zatrzymasz.- Zoe uśmiecha się chytrze.
-A czy ja mówiłam, że będę się z wami kolegować?- pytam opierając się o oparcie krzesła i krzyżując ramiona na piersi.
-Nie masz innego wyjścia- mówi Ethan.
-O nie- jęczy Zoe. Spoglądam na nią marszcząc brwi.
-O co chodzi?- pytam.
-Na środek wychodzi właśnie Amanda Royal, największa lafirynda w szkole. Poza tym kocha się w Matt'ie i próbuje go zdobyć swoim wyglądem- dziewczyna wznosi oczy do nieba. Zaciekawiona kieruję wzrok na środek klasy, gdzie akurat stoi długonoga piękność. Ma kruczoczarne włosy sięgające do tyłka oraz brązowe oczy. Jej rysy twarzy są delikatne, a malinowe usta układają się w uśmiech. Na sobie ma krótką spódniczkę do połowy ud oraz żakiet, który uwydatnia jej obfity biust. Zauważam, że Matt z uśmiecham wpatruje się w jej wyeksponowany rowek. Czuję jak gotuje się we mnie wściekłość. Dziewczyna ogarnia włosy za ramiona i spogląda prowokująco na Matta. A co on na to? Nic. Po prostu uśmiecha się lustrując jej ciało. Co za kretyn!
-Dobrze, Amando. Kim jesteś?- mówi uśmiechając się do niej.
-Jestem pół elfem pół wampirem- mówi przesłodzonym głosem. Wzrok Matta kieruje się na tyłek Amandy, a ja zaciskam dłonie na krawędzi stolika.
-Pokażesz nam swoje umiejętności?
Ta, ciekawe jak ma pokazać umiejętności elfa oraz wampira? Co? Może Matt znowu da się ugryźć? Przecież wtedy będzie mógł ją zaciągnąć do łóżka.
-Jasne- mówi i opiera się łokciami o biurko Matta przez co jeszcze bardziej eksponuje swój biust. Uśmiecha się szeroko i przejeżdża koniuszkiem języka po ostrych kłach.
     Czuję ciepło, a następnie do moich nozdrzy przedostaje się swąd spalenizny.
-Amatis!- słyszę syknięcie Zoe. Energicznie odwracam się w jej stronę. Patrzę na nią pytającym spojrzeniem. Dziewczyna wskazuje wzrokiem na moje dłonie zaciśnięte na ławce. Deska pod nimi zaczyna zajmować się płomieniami i dymi czarnym dymem. Gwałtownie odrywam ręce, a Ethan narzuca na ławkę swoją marynarkę, aby przydusić ogień oraz zamaskować szkody.
-Dzięki- mruczę.
-Co to było?- pyta, a w jego oczach gości przerażenie.
- Nic ważnego- mówię i szybko odwracam wzrok na Matta i Amandę. Dziewczyna dalej nachyla się nad biurkiem, a chłopak przybliża się do niej. Jego twarz omal nie ląduję w jej cyckach.
-Idiota- parskam. Matt chyba to słyszy, gdyż gwałtownie odwraca wzrok w moją stronę. Patrzy przez chwilę na mnie po czym uśmiecha się drwiąco.
-Dziękuję ci Amando. Następną poproszę Amatis Blackwell- mówi spoglądając na mnie spod przymrużonych powiek. Wstaję z krzesła, które odsuwa się ze zgrzytem.
-Powodzenia- szepcze do mnie Zoe, a ja puszczam jej oczko. Przechodzę pomiędzy ławkami i wychwytuję ciekawskie spojrzenia kierowane wprost na mnie. Staję na środku pomieszczenia i splatam dłonie przed sobą. Omiatam spojrzeniem klasę i zauważam życzliwe uśmiechy Zoe i Ethana.
-Dobrze, Amatis. Kim jesteś?- pyta opierając się wygodnie o oparcie krzesła i krzyżując ramiona na piersi. Och, jakby tego nie wiedział.
-Czarodziejem, wampirem, elfem.- Odpowiadam krótko.
-To dość nadzwyczajne, nie sądzisz? Wszyscy mają po dwie natury, a ty trzy.
- Jakoś tak wyszło.- Wzruszam ramionami.
-Jesteś pewna, że nie jesteś jeszcze kimś poza tym?- pyta unosząc jedną brew.
-Tak.
-Na pewno?
-Czy kwestionujesz moje zdanie?- pytam kierując na niego wzrok.
-Tak, ponieważ w twoich aktach jest napisane, że jesteś Invictum- mówi kładąc nacisk na ostatnie słowo. Na jego twarzy rozlewa się chytry uśmieszek. Słyszę szepty rozchodzące się po całej sali i gdy patrzę na ludzi, widzę ich wielkie, zdziwione oczy.
-Istnieje taka możliwość, ale nie jest to do końca potwierdzone- warczę.
-To może pokazałabyś nam jakąś sztuczkę Invictum?- pyta unosząc jedną brew.
-Przykro mi wolę tego nie próbować- mówię z słodkim uśmieszkiem. -Ale mogę cię ugryźć jeżeli chcesz- cedzę.
-Już to zrobiłaś.
-Bo się prosiłeś.
-Składałem ci propozycję.
-Chcesz wyjść na mięczaka przy całej klasie, skoro tak otwarcie o tym mówisz?- pytam uśmiechając się. Matt się nie odzywa, a ja uznaję to za moją małą wygraną. Po chwili chłopak wstaję i podchodzi do mnie. Nasze ciała dzielą milimetry, a on patrzy na mnie z góry.
-Boisz się, że wszystko spieprzysz co?- pyta z drwiną w oczach.
- Nie.- Kłamię. Tak naprawdę boję się, że nic się nie uda, że zawiodę wszystkich.
- Owszem. Boisz się tego. Boisz się, że nie opanujesz swoich zdolności.
-Przestań.
- Dlaczego mam przestać? Jesteś nic nie wartą dziewczyną- warczy z twarzą tuż przy mojej. Zamykam oczy i czuję jak przez moje żyły przepływa płynny ogień. Och, nie.
-Odsuń się- mówię oddychając głęboko.
-Nie.- Mówi i się prostuje.
- Powiedziałam odsuń się!- unoszę głos i kładę dłoń na koszulce Matta, która pod moim dotykiem zaczyna się palić. Wydobywa się z niej ciemny dym, a chłopak odskakuje ode mnie gwałtownie. W jego koszulce jest wypalona dziura, a pod nią widać zaczerwienioną skórę.
- Jesteś niebezpieczna - mówi Matt, a w jego oczach tańczą ogniki wesołości. Och, on się ze mną tylko droczy?
-Nie jestem.
-Jesteś psychopatką.
-Nie jestem!- krzyczę i unoszę dłoń.Kreślę nią półkole w powietrzu, a przed Mattem wyrasta ściana ognia. Czuję małe płomyki, które przeskakują na moich palcach. Spoglądam na dłonie. Rzeczywiście. Ogień je liże i pieści, a mi nie sprawia to bólu. Spoglądam na klasę. Wszyscy patrzą na mnie ze strachem. Świetnie. Jestem psychopatką. Kieruję wzrok na Zoe i Ethana. Oni natomiast uśmiechają się szeroko. Wpatruję się w nich i powoli się uspokajam. Czuję jak ogień się ze mnie ulatnia. Świat przybiera normalną barwę, a nie rozżarzonej czerwieni.
- Wszystko będzie dobrze. Spokój- słyszę szept Zoe. Racja. Wampirzy słuch.
           Ogień już całkowicie opuścił moje ciało, a ognista ściana przed Mattem zaczyna maleć, aż po chwili zostaje tylko zaczerniony marmur. Spoglądam na Matta i uśmiecham się drwiąco.
-Proszę. Masz czego chciałeś. Jestem psychopatką.- Odwracam się na pięcie i powoli wędruję między ławkami w stronę drzwi. Naciskam na klamkę i wychodzę z pomieszczenia, w którym nagle stało się bardzo duszno. Zbiegam po schodach i skręcam w prawo. Następnie biegnę przed siebie aż dobiegam do następnych drzwi. Pcham je z barka i wybiegam na świeże powietrze. Zatrzymuję się zdyszana i nie wiem co dalej robić. Nie mam pojęcia jak się stąd wydostać. Magiczne drzwi przez które tu przyszliśmy  zniknęły. Niepewnie postępuję krok przed siebie i nagle zauważam jakiegoś chłopaka. Ma kasztanowe włosy, których boki są przycięte krótko, a grzywkę z przodu ma postawioną na żel. Jego oczy są szare i wpatrują się prosto w moje. Na jego twarzy pojawia się delikatny uśmiech i w lewym policzku tworzy się dołeczek.
-Adam- szepczę i również się uśmiecham. Chłopak postępuję krok w moją stronę, a ja rzucam się pędem w jego. Po chwili, gdy jestem już bardzo blisko, wybijam się z ziemi i skaczę prosto w jego ramiona. Na moje szczęście Adam mnie łapie.
-Już wiesz kim jestem?- mruczy w moje włosy.
-Tak- mówię i wtulam się mocno w jego koszulkę. Z moich oczu zaczynają cieknąć łzy. -Nie wierzę, że oni mieli czelność wymazać mi wspomnienia o tobie.- Unoszę wzrok i wpatruję się w jego twarz.
-Musieli to zrobić. Rozumiesz, że uznali mnie za zmarłego i nie chcieli przysparzać ci smutku.- Zaczyna delikatnie głaskać mnie po plecach. Mrużę oczy.
-Nie mów tak. Nienawidzę tego.
-Dobrze. W takim razie źle postąpili- uśmiecha się szeroko. Powtarzam jego czyn. Przepełnia mnie miłość do tego chłopaka. Miłość, której nigdy nie czułam.
-Chyba za tobą tęskniłam- mruczę na powrót wtulając się w jego klatkę piersiową.
-Ja za tobą też, mała.- Jego delikatne usta składają pocałunek na moim czole.
-Chwila, chwila. Co się tu dzieje?- słyszę głos Matta. Odrywam się od Adama i patrzę na Matta spod przymrużonych powiek.
- Nie powinno cię to obchodzić- warczę.
- A właśnie, że obchodzi- mówi i zbliża się patrząc groźnie na Adama.
-Witaj, jestem Adam, brat Amatis- chłopak wyciąga dłoń w stronę Matta.
-Brat?- pyta i patrzy pogardliwie na wyciągniętą w jego stronę rękę.
-Tak, brat.
- Kurde. Myślałem, że chłopak.- Matt drapie się zażenowany w kark.
- Nie, no niezły żart- wybucham głośnym śmiechem.
- Jestem Matt- odpowiada w końcu i łapie dłoń Adama. Potrząsa nią jeden raz i puszcza ją gwałtownie. Po jego twarzy przemyka grymas bólu i patrzy zdziwiony na swoją dłoń.
-Co to było?- syczy. Patrzę na niego zdziwiona.
-Ale co?- pyta Adam.
-No to co zrobiłeś przed chwilą.- Matt mruży oczy.
-Nic nie zrobiłem.- Broni się Adam i unosi ręce do góry w geście obrony.
-Masz jakieś omamy- mówię do Matta. Chłopak spogląda na mnie i łapie mnie za nadgarstek.
-Idziemy- mówi i zaczyna mnie ciągnąć.
-Ja nigdzie nie idę! Chcę pogadać z bratem- warczę i próbuję wyrwać mu swoją dłoń. Matt przysuwa się do mnie, a ja czuję żar bijący od jego ciała.
-Nie podoba mi się to- szepcze spoglądając głęboko w moje oczy.
-To mój brat!
-Nie. On jest...nie potrafię tego określić.
-To. Mój. Brat. Dopiero go odzyskałam, więc pozwól mi z nim porozmawiać- znów się szarpię.
-Nie.
-Bo będę piszczeć.
-Nie będziesz. Pójdziesz grzecznie ze mną- mówi i mocno owija palce wokół mojego nadgarstka. To aż boli.
-Ostrzegałam- warczę. Otwieram usta i mam zamiar zacząć krzyczeć, ale żaden dźwięk nie wydobywa się z moich ust, gdyż Matt wsuwa dłoń pod moje włosy, kładzie ją na mojej szyi i przyciąga moją twarz do swojej. Jego ciepłe i miękkie wargi lądują na moich. Zdziwiona wydaję jęk i czuję jak język Matta przejeżdża po mojej dolnej wardze. Zamykam oczy w wyniku zbyt wielkich doznań. Matt drugą ręką obejmuje mnie ciasno w talii i przysuwa do swojego ciała. Czuję jego mięśnie przy moim cieple, a jego wargi napierają na moje. Pod wpływem napierania jego ust, rozchylam swoje wargi, a jego język od razu to wykorzystuje. Po chwili czuję, że zemdleję z niedotlenienia. Matt odsuwa swoje usta od moich i łapie moją dolną wargę pomiędzy swoje zęby. Pociąga ją delikatnie i puszcza, kończąc pocałunek.
-Idziemy.- Ciągnie mnie za nadgarstek, a ja posłusznie postępuję za nim, gdyż próbuję sobie uświadomić co właśnie się stało.

poniedziałek, 22 czerwca 2015

Rozdział 11 ,,Przywrócenie wspomnień i pragnienie krwi"

     -Wstawaj- słyszę głos Matta. Otwieram oczy, a mnie uderza jasność jaka zapanowuje w pokoju po tym jak Matt odsłonił zasłony. Szybko zakrywam się kołdrą, gdyż jasne światło drażni moje oczy.
- Czy mógłbyś to zasłonić? - warczę.
- "To" nazywa się słońce i korzystnie wpłynie na twoje samopoczucie, więc nie. Wychodź z łóżka i schodź na śniadanie - rozkazuje mi. Szybko wygrzebuję się z kołdry.
- Czego nie zrozumiałeś w wczorajszym zakazie, aby nie wchodzić do mojego pokoju?
- Wszystko zrozumiałem, ale jestem buntownikiem.
- Źle dla ciebie - mówię i rzucam w niego moim telefonem, który leżał na szafce nocnej. Niestety refleks Matta okazuje się niezawodny i chłopak łapie go w locie.
- Niezły rzut - komentuje i odrzuca mi telefon, który ląduje obok mnie na poduszce.
- Nie popisuj się - mruczę i ponownie kładę się, zakrywając swe ciało kołdrą.
- Powiedziałem, że nie ma spania. - Słyszę warknięcie Matta i po chwili me ciało ogarnia chłód, na wskutek zdjęcia ze mnie kołdry.
- Jestem buntowniczką - powtarzam jego słowa.
- A mnie to nie obchodzi - komentuje. Podchodzi do mnie, łapie mnie w pół i przerzuca sobie przez ramię. Zaczynam piszczeć.
- Co ty sobie w ogóle wyobrażasz? Pozwę cię do sądu! - krzyczę oburzona.
- A jaki podasz powód?- prycha i zaczyna schodzić po schodach.
- Przeszkadzanie w spaniu. Zamkną cię od razu, bo to ważne przestępstwo. Co więcej. Dadzą ci karę śmierci - warczę, a Matt się śmieje. -Tak. Śmiej się dalej, ale ja się będę śmiała, gdy będziesz patrzył na mnie błagalnym spojrzeniem zza kratek!
-To się nigdy nie stanie. Nie licz na to, księżniczko- mówi Matt.
    Chłopak wchodzi na stopień i kładzie mnie na podłodze w kuchni.
-Twoje szczęście, że mnie puściłeś. Właśnie miałam zamiar cię ugryźć - informuję go.
-Dalej. Zrób to - mówi, a ja odwracam się do niego. Chłopak zsuwa materiał czarnej koszulki odsłaniając umięśnione ramie. Przełykam ślinę.
-Oszalałeś - mówię krótko i kręcę głową. Matt wzrusza ramionami, a jego mięśnie się poruszają. Każda żyła się uwidacznia, a ja słyszę jak w nich płynie krew.
-Jeżeli to obudzi twoje zdolności, to warto się poświęcić dla dobra sprawy- mówi i zbliża się do mnie, a mnie uderza jego zapach. Trawy, świeżego powietrza i słodkiej krwi.
-Nie- mówię kładąc dłoń na jego klatce piersiowej. Zamykam oczy i przełykam ślinę, gdyż nagle zrobiłam się spragniona.
-Dlaczego nie?- pyta.
-Nie chcę cię poniżyć. Nie sądzisz, że widok jak wypijam z ciebie krew nie będzie śmieszny?- pytam spoglądając na niego z drwiną w oczach. Matt ignoruje moją dłoń i przybliża się jeszcze bardziej do mnie. Jego ciało styka się z moim ciałem. Spogląda w moje oczy z determinacją, a ja wytrzymuje jego wzrok.
-O, nie. Ja nie obawiam się poniżenia, ponieważ wiem, że i tak tego nie zrobisz- mówi krzyżując ramiona na piersi.
-Tak sądzisz?- pytam powtarzając jego ruch. Na ustach Matta pojawia się drwiący uśmieszek.
-Owszem- mówi i wysuwa podbródek do przodu.
-A ja myślę, że nie masz racji.- Czuję jak pomiędzy nami przeskakują iskierki w elektrycznej atmosferze.
       Słyszę dźwięk otwieranych drzwi, ale nie odwracam spojrzenia od oczu Matta. Ktoś przechodzi przez salon, a ja kątem oka zauważam, że to Merlin.
-Co się tu dzieje?- pyta, a ja czuję jak wyjątkowa aura wokół nas słabnie.
-Zamknij się- próbuję naprawić atmosferę, która zapanowała.
-Kurde. Pomiędzy wami wytworzyła się jakaś wyjątkowa, naładowana elektrycznie aura- zauważa. Zaciskam pięści.
-No co ty- warczę przez zaciśnięte zęby. Matt opuszcza wzrok i rozgląda się wokół nas. Klaszczę w dłonie.
-Wygrałam!- Krzyczę wytykając mu język. Chłopak spogląda na mnie i drapie się po karku.
-O co my się w ogóle przekomarzaliśmy?- pyta z niewinnym uśmieszkiem.
-O..och nie ważne!- Warczę zirytowana. Odwracam się na pięcie i idę do lodówki. Otwieram ją i przeglądam jej zawartość. Nic. Pustka.
-Nic tam nie znajdziesz.- Ostrzega mnie Matt.
-Właśnie się zorientowałam- mruczę.
-Powinniśmy jechać na zakupy.- Matt rozsiada się na kanapie, a Merlin podąża w jego ślady.
-Co ty tu robisz?- Zwracam się do Merlina piorunując go wzrokiem. Czarodziej spogląda na mnie wzrokiem zbitego pieska.
-Nadal jesteś zła?- pyta głosem przepełnionym bólem. O nie. Takie sztuczki na mnie nie działają.
-Nie. Wybaczyłam ci wczoraj po tym jak odwiedził mnie jednorożec o imieniu Klaudiusz i zabrał mnie na przejażdżkę po tęczy opowiadając historię o wybaczaniu. Wiesz dało mi to do myślenia- prycham. Merlin prostuje się a z jego postawy bije nadzieja.
-Naprawdę?
-Jasne, że nie idioto.
-Och- mruczy opuszczając głowę. Nagle jednak jego postawa nabiera pewności siebie i normalnie widzę jak nad jego głową zapala się lampka z kolejnym, nowym, świetnym pomysłem.
-Co znowu?- pytam opierając się swobodnie o lodówkę.
-A, gdyby tak...A gdybym tak przywrócił tobie twoje zabrane spojrzenia?- proponuje, a ja momentalnie się prostuje zainteresowana jego propozycją.
-Mów dalej.
-No bo ja zabrałem twoje wspomnienia i teoretycznie powinienem je gdzieś przechowywać i gdybym je znalazł to mógłbym ci je oddać, tak samo jak je zabrałem- mówi radosny i z tych emocji aż podnosi się z kanapy. Unoszę dłoń i marszczę brwi.
-Czekaj, czekaj. Czy to znaczy, że w twojej głowie siedzą jakieś małe ludziki i one pracują w biurze, w którym przechowujesz czyjeś wspomnienia?- pytam marszcząc brwi.
-Nie do końca, ale...mniej więcej- mówi. Uśmiecham się szeroko.
-No to na co czekamy? Bierzmy się do roboty!- Krzyczę entuzjastycznie i podchodzę do chłopaków.
      Merlin siada na kanapie i zamyka oczy, a ja siadam na miękkim białym dywanie.
-Teraz proszę, abyście byli cicho- mówi Merlin i oddycha głęboko. Kiwam głową, chociaż wiem, że czarodziej tego nie zauważy. Matt prycha, ale ja piorunuję go wzrokiem i chłopak od razu się zamyka chociaż jego usta poruszają się, zapewne przeklinając mnie. Uśmiecham się z satysfakcją i ponownie skupiam się na Merlinie. Jego postać zaczyna emanować błękitną aurą, a oczy pod powiekami poruszają się nerwowo. Po chwili na ustach czarodziejach pojawia się lekki uśmiech i jego powieki się unoszą. Jego oczy barwy płynnego złota patrzą wprost na mnie.
-Mam- mówi, a jego oczy znów przybierają normalną barwę.
-Naprawdę?- pytam podekscytowana.
-Tak. Siadaj- mówi wstając z kanapy i wskazując swoje miejsce.
     Posłusznie zajmuje wskazane miejsce i siadam prosto. Merlin zbliża się do mnie i kładzie dwa palce obu rąk na moich skroniach.
-Zamknij oczy- mówi, a ja spełniam jego żądnie. Przez chwilę pod powiekami widzę ciemność, ale nagle przez moje ciało przechodzi elektryczny prąd i przed moimi oczami zaczynają przewijać się obrazy. Dopatruję się na nich mnie i chłopczyka z fotografii. Jak się bawimy, huśtamy na huśtawkach, jak chłopiec całuje mnie w kolano po tym jak spadłam z roweru, moje urodziny, jego urodziny, uśmiechnięci rodzice. Całe moje dzieciństwo powraca z nową osobą- moim bratem.
    Czuję jak ciepłe palce Merlina opuszczają swoje miejsce, a ja szybko otwieram oczy. Zaczerpuję gwałtownie powietrza.
-Pamiętam- mówię. Merlin uśmiecha się do mnie, a Matt spogląda na mnie wsparty o swoją rękę, którą ma podpartą o podłokietnik kanapy.
-To świetnie- komentuje brunet, a ja piorunuję go wzrokiem.
- To, że dla ciebie jest to nieistotne, to nie znaczy, że mnie to również nie obchodzi- warczę.
-Ale o co ci chodzi?- obrusza się i od razu się prostuje.
-Och, ja słyszałam to szyderstwo w twoim głosie.
-Tam nie było żadnego szyderstwa! Masz jakieś omamy!
-Ta, jasne. Uwierzę ci jak odwiedzi mnie jednorożec Klaudiusz.
-Dlaczego cały czas poruszasz temat jakiegoś jednorożca?
-Bo może moim marzeniem jest spotkanie go? Nie pomyślałeś o tym? Ja również mam marzenia!
-Spokój, dzieci!- krzyczy Merlin, aby zaprzestać dalszemu rozwojowi naszej dyskusji.
-Nie jesteśmy dziećmi!- krzyczymy jednocześnie.
-Mam sto sześćdziesiąt osiem, więc sądzę iż mogę was tak nazwać.- Z wyższością splata ramiona na piersi.
-Dobra, wygrałeś- mruczę. Nawet nie wiem kiedy stało się to dla mnie normalne, że przebywam w jednym pomieszczeniu z naprawdę wiekowym czarodziejem.
    Matt spogląda na zegarek na dłoni czym przyciąga mą uwagę. Marszczę brwi.
-Nigdy nie nosisz zegarka. Co się stało?- pytam. Matt spogląda na mnie i mruga oczami jakby dopiero teraz zauważył moją obecność.
-Słucham? Ach, tak. Zaczynam dzisiaj pracę więc muszę mieć przy sobie coś czym mogę kontrolować czas- tłumaczy.
-Ty pracujesz?- dziwię się.
-Owszem. Jestem instruktorem w akademii.
-W jakiej akademii?
-Dla istot pół na pół. Ty też do nich należysz, więc przykro mi. Wracasz do szkoły.- Uśmiecha się do mnie.
-Słucham? Myślałam, że bycie jakaś super ważną osobą w waszym świecie zwalnia mnie z takich obowiązków- mruczę.
-Och, nie. Dobrze by było gdybyś znalazła sobie również jakąś pracę- informuje mnie, a ja patrzę na niego spode łba.
-Że co proszę?
-Praca..zarabiasz na siebie..świta ci coś?
-Jasne, że mi świta! Tylko będzie problem. Jak mam połączyć waszą nadnaturalną szkołę z pracą?- pytam unosząc jedną brew.
-W bardzo prosty sposób. Zajęcia w szkole są zazwyczaj od osiemnastej do dwudziestej trzeciej, a więc przed zajęciami lub po mogłabyś się zająć jakąś pracą, tym bardziej, że twoje wyżywienie kosztuje.- Uśmiecha się do mnie uroczo. Patrzę na niego mrużąc brwi.
-Wiesz co? Irytujesz mnie.
-I vice versa, księżniczko.- Posyła mi buziaka i wstaję z kanapy kierując się do kuchni.
-Która godzina?- pytam Merlina. Mężczyzna wyjmuję z kieszonki na piersi złoty zegarek na łańcuszku i unosi jego klapkę.
-Piętnaście po pierwszej- odpowiada.
-Matt, ubieraj się. Jedziemy na zakupy- mówię i idę do góry do swojego pokoju.
      Po chwili schodzę ubrana w wczorajsze dżinsy i burgundowy, wełniany sweterek. Siadam na kanapie i wsuwam na stopy trampki. Podwijam rękawy i sięgam do swoich włosów. Fale dzisiejszego dnia wiążę w kitka.
-Możemy iść- informuję zeskakując z kanapy. Oglądam się i widzę Matta, który opiera się nonszalancko o drzwi wejściowe, przewracając pomiędzy palcami kluczyk. Ma na sobie dzisiaj ciemne przetarte dżinsy, błękitną wyblakłą koszulkę i skórzaną czarną kurtkę. Jego loki wyglądają jakby przed chwilą wyszedł z łóżka. Jednym słowem wygląda seksownie. Chwila....co? Możemy to wykreślić?
-Wow. Masz błękitną koszulkę. Myślałam, że nosisz tylko białe i czarne ubrania- mówię, aby odpędzić od siebie wizję seksownego Matta. Chłopak unosi wzrok i uśmiecha się do mnie leniwie. Tak jakby wiedział o czym myślę.
-Zmiany są dobre, co?
-Może.- mruczę. Matt znów spogląda na zegarek, a ja zauważam, że nie ma w salonie Merlina. -Chwila..gdzie się podział wiecznie szczęśliwy czarodziej?- marszczę brwi.
-Prawdopodobnie poszedł do siebie ćwiczyć rytuały na dziewicach- odpowiada Matt z niewzruszonym wyrazem twarzy.
-Merlin? Ten czarodziej, który wieży w jednorożce? I ty myślisz, że ja w to uwierzę?
-Racja. To mi się nie udało.
-Dobra. Koniec pogaduszek. Jedźmy w końcu na te zakupy- wzdycham i przechodzę obok Matta. Naciskam na klamkę od drzwi, a Matt staje za mną. W tej chwili czuję trawę, deszcz i słodki zapach krwi. Zamykam oczy i zaciągam się nim. Pozwalam aby aromat dostał się do mych nozdrzy i wypełnił moje całe ciało rozkoszą. Zatracam się w tym zapachu i przed oczami widzę jak wbijam kły w gołą szyję Matta.
    Nagle czuję jak ktoś kładzie mi dłoń na ramieniu i przestraszona aż podskakuję. Odwracam się i staję twarzą w twarz z Mattem.
-Amatis, wszystko okej?- pyta przyglądając mi się badawczo. Spoglądam na niego zamglonym wzrokiem i powoli kiwam głową. Nadal jestem otumaniona jego zapachem i wizją.
-Tak, jasne- mruczę i oblizuję wargę. Czuję jak kieł w górnej szczęce przebija się przez moją wargę i ciepła strużka krwi spływa mi po brodzie. Matt łapie mój podbródek i unosi głowę do góry. Nie patrzę mu w oczy lecz mój wzrok kieruje się na jego szyję. Słyszę szum krwi, która przepływa przez jego żyły. Jej zapach gryzie mnie w nozdrza.
-Amatis, co ci jest?- ponownie słyszę głos Matta, ale jego słowa zdają mi się bez sensu. Zarzucam ramiona na szyję Matta i jak w transie trącam nosem jego szyję.
-Tak słodko pachniesz- mruczę i kłem przejeżdżam po jego skórze nacinając ją. Z boku jego szyi zaczyna cieknąć szkarłatna krew. Zaczynam chichotać i zlizuję ją powoli językiem. Czuję jak ciało Matta się wzdryga.
-Amatis..co ty robisz?- przełyka głośno ślinę, a ja zauważam, że powtórzył moje imię po raz trzeci. bardzo rzadko się do mnie nim zwraca.
-Och, Matt, Matt, Matt. Pamiętasz jaką mi propozycję dzisiaj składałeś? Chyba z niej skorzystam- mruczę. Chłopak sztywnieje.
-Co? Amatis...- zaczyna, ale nie dokańcza, gdyż ja wbijam się w jego szyję. Jego wrząca krew zalewa moje usta i spływa po gardle. Smakuje tak słodko. Piję łapczywie i słyszę jak z ust Matta wydobywa się cichy jęk. O tak. To jest muzyka dla moich uszu. Zdecydowanie.

niedziela, 7 czerwca 2015

Rozdział 10 ,,Zaginiony brat z wymazanych wspomnień"

     Spadanie w moim wyobrażeniu trwa całą wieczność. W ciągu tej "krótkiej chwili" zdążam zacząć machać rękoma, oraz krzyczeć. Jestem pewna, że gdy wszystko się skończy, uderzę w twardą podłogę, a z mojego ciała pozostanie naleśnik. Tak się jednak nie dzieje. Po wieczności w końcu przestaję spadać, ale nadal krzyczę. Nie czuję bólu, nie czuję niczego. Czy nie żyję? Otwieram oczy, które mocno zaciskałam i zauważam Matta, który trzyma mnie w ramiona.
-Ja żyję- szepczę rozglądając się dookoła.
-Jasne, kretynko- prycha Matt. Oczywiście. Przed chwilą prawie zginęłam, ale on i tak będzie mnie nazywał kretynką.
-Dzięki za złapanie- mruczę i wyplątuję się z jego ramion. Staję na podłodze i próbuje odzyskać równowagę, gdyż wszystko się chwieje.
    W końcu stawiam pierwszy krok i czuję przerażający ból w kostce. Zagryzam wargi i zaciskam dłonie w pięści. Robię kolejny krok i kulejąc kieruję się do szatni. Podchodzę do dużych drzwi i popycham je z barka. Wchodzę na słabo oświetlony korytarz. Idę przed siebie po czym skręcam w prawo do szatni, w której się przebierałam. Wchodzę do niej i siadam na drewnianej ławce. Podciągam swoje leginsy i oglądam kostkę. Jest napuchnięta, a blizna przybrała czerwony kolor.
-Cholera- klnę. Wstaję i przez głowę zdejmuję koszulkę. Nachylam się i zaczynam szukać koszuli.
-Wszystko w porządku?- słyszę głos Matta. Cholera. Przecież jestem na samym staniku. Odchrząkam.
- Tak. Nic mi nie jest. - odpowiadam, ale mój głos drży. Słyszę jak Matt stawia kroki, a po chwili jego oddech owiewa mój kark. Jest tuż za mną. Zamykam oczy i próbuję ochłonąć.
- Co się stało?
- Nic. Przepraszam czy mógłbyś wyjść? Próbuję się przebrać - mówię. Nie słyszę odpowiedzi, ale czuję jak palce Matta owijają się wokół mojego nadgarstka i po chwili stoję przodem do mężczyzny. Moje policzki przybierają odcień szkarłatu, ale wytrwałe patrze w bezuczuciowe oczy Matta.
- Czemu nie chcesz ze mną rozmawiać? - pyta i jego wzrok na chwilę wędruje na mój biust, ale po chwili znów kieruje swoją uwagę na mojej twarzy. Jego palce boleśnie zaciskają się na moim nadgarstku, a ja czuję, że będę miała siniaki.
- Bo nie chcę. Czy nie mogę zachować przed tobą osobistych tajemnic? Nie mam ochoty dzielić się z tobą moimi przeżyciami.
- Czy nie sądzisz, że byłoby lepiej gdybym wiedział o tobie więcej?
- Nie, nie sądzę. Może lepiej pozwoliłbyś mi dowiedzieć się więcej o tobie - mówię.
- Nie. - Odpowiada krótko i zwięźle. Zaczynam się denerwować.
- No widzisz! Tak samo jest ze mną! Czy nie potrafisz zrozumieć tego, że nie mam ochoty przypominać sobie rzeczy, które powodują, że cierpię?! - mój głos staje się głośniejszy.
- Dlatego lepiej byłoby, gdybyś ze mną o tym porozmawiała - mruczy Matt.
-Nie, Matt. Nie byłoby lepiej. I nigdy nie będzie lepiej. Wiesz jak to jest, gdy jedna głupia rzecz przekreśla twoje największe marzenia?- pytam. - No tak. Nie wiesz. Przecież jesteś zbyt idealny, aby zaznać cierpienia, zważając, że ty chyba nie odczuwasz żadnych emocji- warczę.
    Matt wbija paznokcie w moją skórę spod, której zaczyna sączyć się krew. Ciągnie mnie za nadgarstek tak, że wpadam na jego klatkę piersiową.
-To boli- mówię, a do moich oczu napływają łzy.
- Co się stało z tą dziewczyną, którą byłaś jeszcze rano?- warczy.
- Stoi przed tobą. Tylko w innej osłonie. Nie podoba ci się? - pytam i unoszę głowę uśmiechając się gorzko. W oczach Matta czai się frustracja, furia, ale także żal. Usta ma zaciśnięte w wąską kreskę.
- Nie podoba mi się to. I podobać nie będzie. Wiem jaka jesteś naprawdę i nie lubię jak przede mną udajesz. Nie jesteś taka i nie próbuj taką być - mówi.
- Problem leży w tym, że nie wiem jaka jestem naprawdę. Mimo iż mieszkałeś ze mną przez spory okres to nie wiesz najważniejszych rzeczy. Jak śmiesz uznawać, że mnie znasz?- pytam, a łzy przysłaniają mi widoczność. Nie wiem dlaczego płaczę. Nawet nie wiem kiedy zeszliśmy na ten temat. Matt się nie odzywa. Jego uścisk na nadgarstku zelżał. Wyrywam mu dłoń i narzucam na ramiona koszulę, którą szybko zapinam. Zdejmuję gumkę z włosów i zarzucam na ramię swoją torbę. Odwracam się na pięcie i przechodzę obok Matta wychodząc z pomieszczenia. Kieruję się w lewo i popycham ciężkie drzwi, które prowadzą na dwór. Schodzę po trzech stopniach, a moje ciało oplata chłodne powietrze. Pociągam nosem i wierzchem dłoni wycieram oczy. Nie mam pojęcia dlaczego tak wyżyłam się na Matt'ie, ani nie wiem z jakiego powodu moje nerwy puściły i się tam popłakałam.
                                                                            ***
     Po długiej wędrówce - którą specjalnie przedłużałam chodząc po lesie- w końcu stoję przed drzwiami do mieszkania Matta. Nie. To jest też moje mieszkanie. 
-Świetnie. Upokorzyłaś się na oczach swojego współlokatora- mruczę do siebie zażenowana swoim zachowaniem i podchodzę do drzwi. Naciskam na klamkę a ta, tak jak sądziłam, nie ustępuję. Wzdycham rozdrażniona i sięgam dłonią do zamka swojej torby. Odpinam go i wkładam dłoń wewnątrz. Przez chwilę penetruję jej wnętrze.
-Cholera- klnę pod nosem, gdy nie znajduję klucza do mieszkania. Siadam na marmurowych schodkach i kładę głowę na kolana. Świetnie. Nie dość, że wyszłam na przewrażliwioną na swoim punkcie dziewczynę to teraz jeszcze się okazuje, że jestem idiotką. Nie no niezłe Matt może mieć o mnie zdanie. 
    Nagle prostuje się oświecona. Przecież mam w kieszeni dżinsów wsuwkę. Zawsze noszę ją przy sobie. A przecież tym przyrządem potrafię otworzyć zamek. 
    Wstaję szybko z schodów i zaczynam grzebać w przedniej kieszeni dżinsów. W końcu natrafiam na metalową wsuwkę i wyjmuję nią. Podchodzę do drzwi i schylam się, aby trafić wsuwką do środka. Wkładam nią i parę razy ją dociskam, a później przekręcam dwa razy w prawo. Słyszę pstryknięcie i drzwi ustępują. 
-Jest!- krzyczę zadowolona z swoich umiejętności. Z uśmiechem chowam wsuwkę do spodni i wchodzę do mieszkania. Zamykam drzwi i odwracam się w stronę salonu. W tej chwili uśmiech schodzi z mojej twarzy. Na kanapie siedzi jakieś mężczyzna i intensywnie wpatruje się w fotografie, która trzyma w dłoniach. 
-Kim jesteś?- pytam. Chłopak unosi głowę i patrzy na mnie, a moją uwagę przyciągają jego oczy. Są takie same jak oczy...mojego taty. 
-Amatis- mówi mężczyzna i podnosi się z kanapy. Zapobiegawczo cofam się o krok. 
-Kim jesteś?- ponawiam swoje pytanie. 
-Mam na imię Adam- odpowiada i wyciąga w moją stronę dłoń z fotografią. Patrzę na niego podejrzliwie. 
-Czego chcesz? Co tu robisz? 
-Nie chcę ci nic zrobić. Czy możesz spojrzeć na tę fotografię?- pyta i przybliża się do mnie o krok. Ja również postępuję do przodu. Wyciągam rękę i odbieram od niego fotografię. Spoglądam na nią i zauważam, że uchwyciła ona widok szczęśliwej rodziny. Mama, tata, syn i córka. Przyglądam się intensywniej i zauważam o co chodziło mężczyźnie, który stoi przede mną. To zdjęcie przedstawia mnie, moją mamę, mojego tatę i chłopca, którego nie kojarzę. 
-Kim jest ten chłopiec?- pytam unosząc wzrok. Adam uśmiecha się delikatnie, a w jego lewym policzku tworzy się dołeczek. 
-To...-zaczyna, ale po chwili kończy marszcząc brwi. 
-Czemu przerywasz? 
-Nie mamy wiele czasu. Twoi znajomi się zbliżają. Jeżeli chcesz poznać kim jest chłopczyk na fotografii, a kim jestem ja, spytaj Merlina - informuje mnie.
- Ale..
- Po prostu spytaj - ucina. Uśmiecha się i pstryka w palce, a następnie tak po prostu rozpływa się w powietrzu. 
-Czekaj!- krzyczę za nim, ale go już nie ma.
     Słyszę głos otwieranych drzwi i kroki, które postępują w moją stronę. Ktoś kładzie dłonie na moich ramionach, ale ja się nie ruszam. Jak zaczarowana wpatruję się w fotografię. Ktoś patrzy przez moje ramię. Słyszę syknięcie.
-No to mamy problem- ciepły oddech Merlina owiewa moją szyję. Odwracam się energicznie i staję twarzą w twarz z czarodziejem. Przytykam mu fotografię do twarzy.
-Kim jest ten chłopiec? - pytam.
- Jak będziesz przyciskała mi ten papier do twarzy to ci nie odpowiem - słyszę jego przytłumione warknięcie.
- Przepraszam - mruczę oddalając dłoń, a Merlin wyrywa mi zdjęcie z zaciśniętych palców. Przygląda mu się uważnie, a na środku jego czoła pojawia się zmarszczka.
- Och, czy naprawdę chcesz to wiedzieć? - pyta luźno machając fotografią, ale po jego postawie widać, że jest zestresowany.
- Tak, chcę to wiedzieć.- Syczę.
- Dobrze, już dobrze. Bez agresji. To twój brat - mówi lekko odwracając wzrok.
     Jego słowa uderzają mnie dogłębnie i cały czas rozbrzmiewają w mojej głowie. Mój brat. Przecież ja nie mam brata. To nie możliwe. Ale jak...
- Amatis... - słyszę czuły szept i czyjaś ręka dotyka mojego policzka.
- Nie - mówię i odtrącam ją.
- To nie moja wina - zapiera się szybko Merlin. Unoszę wzrok i widzę go jak przez mgłę. Ale niestety poznaję, że kłamie.
- Kłamiesz - mówię, a w moim głosie nie słychać, żadnych emocji.
- No dobra. Może maczałem w tym trochę palcami - mruczy.
- Merlin....coś ty znowu narobił? - słyszę odległy głos Matta.
- No bo ja...tak jakby wymazałem, Amatis wszystkie wspomnienia związane z jej bratem - mruczy zmieszany.
- Że coś ty, przepraszam, zrobił? - pytam i piorunuję go spojrzeniem. Czarodziej wygląda jakby miał zaraz zacząć  kulić się ze strachu.
- Słuchaj...musiałem to zrobić. Po tym jak twoi rodzice zapadli w magiczną śpiączkę, twój brat został porwany przez ród  teneabsqufa i został uznany za nieżywego. Nikt nie chciał przysparzać ci więcej smutku, więc wymazałem go z twoich wspomnień - oznajmia, a jego ręka wędruje na kark.
- Jak mogłeś. Cały czas słyszę tylko o tym, że ktoś nie chce mi przysparzać bólu! Jasne! Najlepiej, żebym nie pamiętała niczego. Żebym nie pamiętała, że miałam rodzinę. Bo po co skoro przez to cierpię? - pytam i czuję jak w moich oczach po raz kolejny zbierają się łzy.
- Amatis, to nie tak...
-Jasne. To nie tak jak myślę. Przecież to dla mojego dobra.
- Bo to jest dla twojego dobra! - krzyczy Merlin. Odwracam się do niego plecami. Kieruję się w stronę schodów i stawiam stopę na pierwszym stopniu.
- Amatis..przepraszam, ja...- zaczyna Merlin, ale ja nie pozwalam mu skończyć.
- Chcę pobyć trochę sama. - Informuję.
- Amatis... - tym razem słyszę głos Matta.
- Chcę. Pobyć. Sama. - Cedzę i idę do góry, nie zważając na to, że Merlin i Matt próbują coś do mnie powiedzieć. Nie słyszę ich. Stworzyłam barierę, która nie przepuszcza ich słów do mnie. Chociaż przez jeden dzień...

___________________________________________________________________________________

I tak, o to mamy kolejny rozdział! Przepraszam, przepraszam, przepraszam, że tak długo nie było rozdziału! Nie miałam zbytnio czasu, ponieważ maj był bardzo pracowitym miesiącem. Cierpiałam również na chorobę zwaną brakiem weny. Nie wyleczyłam się z niej jeszcze, dlatego rozdział jest taki jak nie inny.
Postaram się dodawać częściej rozdziały i mam nadzieję, że wybaczycie mi moją nieobecność!
Ahoj, czytelnicy!
P.S dziękuję, że jesteście ze mną ♥