poniedziałek, 30 marca 2015

Rozdział 5 ,,Jego zapach jest uspokajający lecz osoba denerwująca"

  Budzę się, gdy ktoś trzaska drzwiami. Otwieram oczy i rozglądam się zaspanym wzrokiem po pomieszczeniu. W końcu moje spojrzenie wpada na osobę, która mnie obudziła. To Merlin. Ma na sobie długą czarną szatę sięgającą do kostek, a na głowę ma narzucony szeroki kaptur przysłaniający mu połowę twarzy. Ziewam i próbuję przetrzeć oczy, ale ręce mam skrępowane kajdankami.
-Czy to konieczne?- pytam Merlina spoglądając na jego strój.
-Tak- odpowiada podchodząc do mnie. Nachyla się i zdejmuje z moich nadgarstków kajdanki. Bez pomocy kluczyka. No tak. Przecież dla niego to normalka. Spoglądam przez okno. Zdziwiona marszczę brwi. Przecież dopiero świta.
-Merlin mogę się mylić, ale zdaję mi się, że wieczór jeszcze nie nadszedł- mówię.
-Masz rację, ale musisz się przygotować.
-Przygotować?
-No tak. Wiesz prysznic, ubrać czyste ubrania i te sprawy- informuje.
-A kto mi te czyste ubrania przyniesie?- krzyżuję ręce na piersi.
-Matthew się wszystkim zajmie- mówi i kuca obmacując palcami podłogę. W drzwiach pojawia się Matt. Ma na sobie obcisłą ciemną koszulkę i przetarte dżinsy. Ciemne loki opadają na jego zielone oczy. Tak intensywnie zielone. No dobra. Można przyznać, że jest przystojny. Ale co z tego skoro jest kompletnym kretynem?
-Idziemy się w końcu wykąpać co śmierdzioszku?- pyta z szeroki uśmiechem. Przewracam oczami.
-Och, spadaj- warczę i wychodzę z pomieszczenia. Idę przed siebie, ponieważ nie wiem gdzie jest łazienka. Wiem gdzie znajduje się toaleta, ale łazienka to już nie.
-W lewo!- krzyczy Matt doganiając mnie. Zgodnie z jego instrukcją skręcam w tamtą stronę. Dochodzę na koniec korytarza i stoję przed białymi drzwiami.
-Tutaj?- pytam.
-Tak- odpowiada Matt. Naciskam na klamkę i wchodzę do środka. Pomieszczenie nie jest duże. Tylko prysznic, umywalka i trochę wolnej przestrzeni. Na jednym z wieszaku wisi zielony ręcznik.
-Rozbierz się i wskakuj po prysznic- instruuje mnie Matt. Spoglądam na niego marszcząc brwi.
-A ty będziesz na to patrzył? Przepraszam, ale nie jestem panią od zabawiania mężczyzn- prycham.
-Naprawdę? A myślałem, że tym zarabiasz na życie.- Matt udaje zdziwienia.
-Och, czy mógłbyś się chociaż odwrócić?- pytam zrezygnowana.
-Jak sobie życzysz księżniczko- odwraca się.
-Nie nazywaj mnie tak- warczę zdejmując przez głowę czarną koszulkę i rzucam ją na podłogę.
-To jak? Może skarbie?
-Jeszcze gorzej- informuję i na podłodze lądują bojówki.
-Hmm. To może poczwaro?
-Lepiej- mówię zdejmując bieliznę.
-No to zostaje przy księżniczce- informuje i normalnie czuję (nie wiem jak), że się uśmiecha. Przewracam oczami i odsuwam cienką zasłonkę od prysznica. Wchodzę na zimną posadzkę i ponownie zasłaniam zasłonę. Puszczam wodę i przekręcam kurek na ciepłą, aby woda się ociepliła. Spoglądam na swoje rzeczy do higieny. Arbuzowy płyn do ciała i szampon o tym samym zapachu.
-Ej, skąd wiedziałeś czego używam do mycia?- marszczę brwi.
-Kobieto spędziłem z tobą połowę twojego życia. Wiem o tobie praktycznie wszystko- odpowiada, a po moim ciele przepływa dreszcz. Co?
-To śmieszne i niemożliwe. Nigdy w życiu cię nie widziałam dopóki nie dostałam czymś w głowę- mówię i wyciskam sobie na dłonie trochę żelu pod prysznic. W kabinie roznosi się rozkoszny zapach arbuza. Pocieram jedną dłonią o drugą, a później nanoszę chłodny żel na swoje ciało. Och, jak dobrze. W końcu mogę zmyć z siebie cały brud ostatnich dwóch tygodni. Nie tylko brud na ciele, ale też na duszy. Chociaż...
-Pamiętasz Cookie'go?- pyta Matt wyrywając mnie z rozmyślań. Na imię mojego psa coś chłodnego łapie mnie za serce. To on był moim najlepszym przyjacielem. To on budził mnie codziennie rano, wysłuchiwał mojego marudzenia, pocieszał mnie, zlizywał moje łzy.
-Pamiętam- odpowiadam szorstko. Łapię w dłonie prysznic i zaczynam opłukiwać swoje ciało. Słyszę jak Matt bierze głęboki wdech.
-To ja nim byłem- mówi. Zaprzestaje swojej czynności i prostuję się. Co on powiedział?
-Ta, bo uwierzę ci w to, że byłeś moim psem- prycham, gdy jestem zdolna coś wypowiedzieć.
- Nie wierzysz? Jak się wykąpiesz to coś ci pokażę- mówi.
-Dobrze, ale nie licz na to, że to coś zmieni. Nie jesteś, nie byłeś i nie będziesz moim psem- mówię i nakładam sobie na włosy szampon. To jest niemożliwe, żebym przez tyle lat nie zauważyła, że mój pies to naprawdę człowiek. Wmasowuje szampon w swoje włosy po czym dokładnie go spłukuje. Odsuwam zasłonkę i wychodzę na chłodną podłogę robiąc duże mokre plamy. Owijam się zielonym ręcznikiem, który jest szorstki.
-Masz przy sobie ubranie dla mnie?- pytam. Matt odwraca się w moją stronę, gdy kończę owijać ręcznik wokół swojego ciała.
-Nie. Zaraz je przyniosę- informuje i odchodzi. Wycieram ciało w ręcznik. Nagle przychodzi mi pewna myśl do głowy. Prostuję się jak struna. Przecież on wyszedł, więc mam możliwość na ucieczkę. Szybko wędruję wzrokiem w kąt łazienki, gdzie zostawiłam ubrania. Cholera! Matt je zabrał. A naga przecież stąd nie ucieknę.Warczę zdenerwowana. Co za przebiegły drań! Ponownie owijam się w ręcznik i czekam na przybycie Matt'a. Po chwili wraca, a w ręku ściska czarną bieliznę i białą sukienkę. Podaje mi je.
-Dzięki. A teraz się odwróć- nakazuję, a chłopak robi to co mówię. Odwiązuję ręcznik, który opada na podłogę. Zakładam bieliznę i przez głowę wciągam sukienkę. Jest ona białej barwy i jest zwiewna. Ma długie rękawy i sięga do połowy ud. Okej. Jest trochę krótka. Ogólnie nie w moim stylu, ale cóż. Schylam się po ręcznik i zaczynam wycierać włosy.Po skończonej czynności odkładam ręcznik na wieszak.
-Masz jakąś szczotkę?- pytam Matt'a. Chłopak odwraca się w moją stronę. Obrzuca mnie spojrzeniem od dołu do góry.
-Niezłe masz nogi- komentuje.
-Dlatego nie pokazuje swojego ciała- warczę. Brunet marszczy brwi.
-O co ci chodzi?
-Nie lubię komplementów- informuję. -Poza tym, zadałam ci pytanie.
-Tak, mam szczotkę. Proszę- mówi podając mi szczotkę, która idealnie pasuje do dłoni. Jest mała. Zaczynam rozczesywać nią swoje brązowe loki. Po chwili oddaję ją chłopakowi.
-Masz może dla mnie buty?- pytam poruszając palcami i stóp.
-Zdaje mi się, że zostawiłem je w aucie. Więc chodź ze mną. Od razu pokaże ci to co chciałem ci pokazać- mówi i ujmuje moją dłoń i zauważam jak pomiędzy naszymi palcami przeskakuje mała, srebrna iskierka. Szybko zabieram dłoń, a Matt patrzy na mnie zdziwiony.
-Nie rób tego więcej- mówię.
-Ale to nie ja- mówi zdumiony. Okej. Coś tu się dzieje i nie wiem co. I nie. Na pewno to nie jest iskierka, która oznajmia przyszłą wielką miłość. Na pewno.
-Ani nie ja, więc nie wiem o co chodzi- mówię przestępując z nogi na nogę. -Dobra, nieważne. Prowadź na zewnątrz.
Chłopak wedle mojego polecenia wychodzi z łazienki. Wracamy tą samą drogą, którą tu przyszliśmy i po chwili stoimy przed dużymi metalowymi drzwiami. Mają chyba milion zamków. Ale tak naprawdę. Matt bierze się za ich otwieranie. Po chwili popycha barkiem drzwi i do środka wślizguje się świeże powietrze. Zamykam oczy z rozkoszą i wdycham zapach kwiatów, trawy i lasu.
-Chodź- ponagla mnie Matt. Niechętnie otwieram oczy i wychodzę za brunetem. Moje stopy dotykają nieprzyjemnego żwiru, który kłuje mnie w skórę. Po chwili jednak schodzimy na trawę. Matt prowadzi mnie w głąb lasu, a następnie wspinamy się na jakąś górkę. Wysoka, zielona trawa delikatnie łaskocze mnie w gołe stopy i łydki. Słońce oświetla moją twarz i wysusza włosy. Och jak przyjemnie znów być na zewnątrz! Matt staje na górce z skrzyżowanymi rękoma. Dochodzę do niego i siadam na miękkiej trawie po turecku. Spoglądam w górę i mrużę oczy, gdyż słońce mnie po nich razi.
-No, pokazuj to co masz do pokazania- mówię. Chłopak zdejmuje koszulkę.
-To konieczne- mówi, prześcigając mnie z zamiarem zadania mu o to pytania.
-Okej- mruczę i chłopak zsuwa z nóg dżinsy. Czy to też konieczne? Stoi przede mną w samych bokserkach. Dosłownie. Bez butów niczego.
-Zamknij oczy- nakazuje, a ja spełniam jego żądanie. Czuję ciepły powiew na twarzy, a następnie przez powieki przesącza się jaskrawe światło.
-Mogę już je otworzyć oczy?- pytam, a gdy nie słyszę odpowiedzi robię to co zamierzałam. Zdumiona zrywam się z trawy. Przede mną stoi mój pies. Cookie. A po brunecie ani śladu. No oprócz jego ubrań rozrzuconych na trawie, ale tak to nigdzie go nie ma. Podchodzę do Cookie'go i klękam przed nim. Ostrożnie wyciągam dłoń w jego stronę, a on wtula pysk w moją dłoń. Uśmiecham się.
-Cookie, stary przyjacielu- szepczę i przytulam go mocno do siebie. Czuję jak po moich policzkach spływają łzy. Cały natłok ostatnich tygodni zsumował się we mnie i cała bariera pękła. Jeżeli Cookie tu jest wszystko będzie dobrze. Przejeżdżam dłonią po sierści swojego psa i jeszcze mocniej się w niego wtulam. Słyszę delikatne mruknięcie i znów oślepia mnie światło. Nie czuję już sierści lecz nagą skórę. Zdziwiona otwieram oczy i zauważam, że tulę się do człowieka. Szybko odskakuje od niego z piskiem. To Matt. Mrużę oczy.
-Co ty zrobiłeś?- pytam ocierając szybko łzy.
-Amatis, Cookie to ja- mówi. Nie.Nie.Nie.
-To niemożliwe- mówię.
-Możliwe. Widziałaś przed chwilą jak się w niego zmieniłem. A później znów przybrałem swoją postać- mówi spokojnie. Czuję wzbierającą we mnie złość. Jak on śmiał. Przecież ja całowałam Cookie'go, pozwalałam mu ze mną spać, pozwalałam mu kłaść jego głowę na moje uda. A tu okazuje się, że mój pies to był jakiś zboczeniec? To przesadza!
-Jesteś dupkiem- warczę. Odwracam się i zaczynam zbiegać po górce po drodze trącając palcami samotne kamyki tak, że w końcu palce zaczynają mi krwawić. Zbiegam na dół i dobiegam do żwirowej ścieżki. Łzy spływają mi obficie po policzkach. To już za wiele. Tego już za wiele! Oglądam się za siebie i widzę jak Matt zbiega po górce ubierając koszulkę.
-Amatis, czekaj!- krzyczy.
-Och, ja ci dam czekaj- warczę i zaczynam biec przed siebie. Nie wiem gdzie. Po prostu przed siebie.Jak najdalej od tych wszystkich kłamstw. Czuję pieczenie w moich piszczelach, a w płucach mam ogień. Ale to nie zniechęca mnie do biegu. Wręcz przeciwnie. Przyśpieszam i biegnę jeszcze szybciej. Słyszę kroki za sobą i wiem, że to Matt. Nie odwracam się tylko skręcam w las. Wbiegam w niego i zaczynam przedzierać się przez krzaki i kolce. Zmęczona biegiem staje za drzewem i opieram się o nie dłonią. Pochylam się i biorę potężne wdechy. Przez chwilę nie słyszę żadnych kroków, więc spokojnie wdycham świeże powietrze. Po chwili czuję jak ktoś oplata mnie ramionami. Zaczynam się wyrywać.
-Puść mnie!- krzyczę, ale osoba nic sobie z tego nie robi. Odwraca mnie w swoją stronę i przyciska do siebie. Czuję znajomy zapach trawy i lasu. Dalej się szarpię.
-Amatis, spokojnie- słyszę Matt'a i czuję jego dłoń na swoich włosach. Zaczynam szlochać.
-Zostaw mnie.
-Nie zostawię. Zgubisz się i zginiesz z głodu- mruczy i zaczyna gładzić moje włosy.
-Nienawidzę cię- oświadczam już trochę uspokojona.
-Wiem- mówi i śmieje się delikatnie. Nie wyrywam się już, ale dalej czuję wobec niego złość i nieufność.
-Nie puścisz mnie, prawda?- pytam.
-Prawda- potwierdza. Wzdycham głośno i opieram czoło o jego klatkę piersiową. Jego zapach mnie uspokaja, ale jego osoba denerwuje. Taki paradoks. Czuję pieczenie w stopach i ogień w płucach. Ciepła krew wytycza sobie ścieżki pomiędzy moimi palcami. To nie ma sensu. Nic nie ma sensu. Całe moje dotychczasowe życie było kłamstwem. Muszę je zbudować od nowa. Tak. To moje postanowienie...

________________________________________________________________________________

Za wszelkie błędy, które się tu pojawią przepraszam, ale piszę to na szybko i przyznam szczerze, że nie chce mi się tego sprawdzać ;-;
Dziękuję za każde wejście i za każdy komentarz ♥
Przepraszam, że tak rzadko dodaję rozdziały. Postaram się częściej :)x 
Ahoj, czytelnicy! x

niedziela, 15 marca 2015

Rozdział 4 "Krwisty stek i kły".

-Dajcie mi jeść!- krzyczę -Czekoladę, ciasto, herbatę!- wykrzykuję nazwę rzeczy, na które akurat mam ochotę. O! Jak fajnie byłoby zatopić zęby w miękkim, czekoladowym cieście, mmm.
-Nie!- odkrzykuje Merlin przerywając moje fantazje. Mrużę oczy.
-Jeżeli chcesz mnie zagłodzić to powodzenia!- prycham. Nagle w drzwiach pojawia się Matt i rzuca mi krwistym stekiem w twarz. Robię oburzoną minę.
-Co to, przepraszam, miało znaczyć?- pytam rozdrażniona.
-Przyniosłem twoje jedzenie- chłopak uśmiecha się do mnie.
-Jak ty to sobie wyobrażasz? Przecież ja tego nie zjem! To jeszcze ocieka krwią!- stwierdzam patrząc na mięso z obrzydzeniem.
-Powinnaś się cieszyć. Przed chwilą upolowałem to specjalnie dla ciebie- warczy i opuszcza pomieszczenie. Świetnie! Spoglądam na mięso z pogardą. Patrze na nie i zauważam każdą, ciepłą stróżkę krwi, wytaczającą swoją ścieżkę po mięsie. Czuję suchość w gardle, a do nozdrzy dostaje mi się słodka woń. Wciągam głęboko powietrze i zamykam oczy. Czuję zapach jelenia i świeżej trawy. Wręcz czuję strach emanujący od zwierzyny i determinację od łowcy. Otwieram oczy, a mój wzrok bezpośrednio pada na mięso, które tym razem wygląda bardzo apetycznie. Oblizuję dolną wargę i próbuję wyciągnąć prawą rękę po jedzenie, ale mam skrępowane nadgarstki. Warczę zirytowana, a w moim brzuchu zaczyna burczeć. Czuję zbierającą we mnie złość. Chcę to mięso!  Otwieram usta,gdy czuje ból w moich kłach. Tak jakby się wydłużały i wyostrzały. Zaczynam jęczeć z bólu.
-Auć!- piszczę.
-Co jest?- słyszę Merlina.
-Coś nie tak z moimi zębami!- krzyczę niewyraźnie.  Czarodziej szybko znajduje się przy mnie.
-Otwórz usta- poleca. Spełniam jego rozkaz. Mężczyzna kciukiem przytrzymuje moją dolną wargę, a palcem wskazującym naciska na kły.
-Coś blokuje twoje zdolności- mruczy przypatrując się mojej szczęce w skupieniu. -Twój ojciec chyba rzucił jakieś zaklęcie, gdy się urodziłaś- powiadamia mnie wstając.
-To znaczy?- pytam spoglądając na niego.
-To znaczy, że innym sposobem musimy w tobie obudzić twoją naturę. Bardziej..bolesnym i nieprzyjemnym- mówi. No to się wpakowałam.
-Bardziej nieprzyjemnym?- powtarzam.
-Magią. Będzie boleć.
-Okej.
-Zgadzasz się?- pyta zdziwiony. Potakuję głową.
-Tak. To ma pomóc moim rodzicom, a dla nich jestem w stanie zrobić wszystko- informuję odważnie.
-Dobrze. Bądź gotowa jutro o północy. Wcześniej przyjdzie po ciebie Matt, abyś się przygotowała- mówi i wychodzi trzaskając drzwi. Och, niedobrze.
                                                                          ***
  Siedzę już dobrą godzinę próbując usnąć, ale na myśl o jutrzejszej nocy wszystko zaczyna mnie boleć. W końcu znudzona liczeniem kropel opadających z rury postanawiam kogoś zawołać.
-Merlin!- krzyczę. Słyszę kroki i drzwi po chwili się otwierają. Ale to nie mój ulubiony czarodziej w nich staje lecz Matt. Opiera się swobodnie o framugę i patrzy na mnie pogardliwie.
-Czego?- rzuca.
-Wołałam Merlina nie ciebie- informuję z uroczym uśmiechem.
-Nie ma go. Poszedł przygotować się na jutrzejszą noc- prycha.
-Dobrze. Widzę, że pozostajesz mi tylko ty. Muszę skorzystać z toalety- informuję. Brunet wzdycha i podchodzi do mnie. Wyjmuje kluczyk z tylnej kieszeni dżinsów i nachyla się nade mną. Tak blisko, że czuję jego zapach. Młodej trawy i morza. Chłopak odpina kajdanki i się prostuję. Wstaję na proste nogi i rozmasowuje nadgarstki.
-Dzięki.
-Wydzielasz dość intensywne zapachy- krzywi się Matt.
-Dziwisz się? Ani razu odkąd tu jestem, nie zafundowaliście mi prysznica- prycham. Matt zaczyna iść przed siebie, a ja podążam za nim. Idziemy na wprost, a po chwili skręcamy w lewo.
-Nie boisz się?- pytam.
-Czego?
-Tego, że zaatakuję cię od tyłu, albo ucieknę- wzruszam ramionami.
-To raczej ty powinnaś się bać- Matt zaczyna się śmiać.
-Ciebie? Jeszcze niedawno zrzucałeś na mnie winę, że to ja zaczęłam bójkę. I mam się ciebie bać?- prycham. Matt odwraca się tak szybko, że nawet nie jestem wstanie zaobserwować jego ruchów. Przyszpila mnie do zimnej ściany i zaciska dłonie mojej szyi, odcinając mi dopływ tlenu.
-Stała czujność- syczy mi przy twarzy i mnie puszcza. Odwraca się na pięcie i odchodzi. Wdycham powietrze haustami. Okej. To było nieoczekiwane. Zaczynam iść za Matt'em. "Stała czujność". Skądś to kojarzę. A tak! Harry Potter!
-Bawimy się w Harry'ego Potter'a? Okej. Avada Kedavra!- krzyczę celując rękoma w plecy Matt'a. -Nie. Nadal żyjesz- stwierdzam z niesmakiem. Chłopak śmieje się cicho, co poznaje po trzęsieniu się jego bark.
-Jesteś nieobliczalna- komentuje. Skręcamy w prawo.
-Może- wzruszam ramionami. -Ale jestem też niecierpliwa. A teraz koniecznie muszę skorzystać z toalety- informuję.
-Już jesteśmy. Spokojnie- otwiera mi drzwi do jakiegoś pomieszczenia, które okazuje się toaletą. Wzdycham z ulgą. Dzięki Bogu! Matt opiera się o ścianę. Patrzę na niego przez chwilę, myśląc, że połapie iż potrzebuję trochę prywatności.
-Przepraszam czy mógłbyś się odwrócić? Nie wydaje mi się korzystne załatwianie na twoich oczach- mówię. Chłopak z westchnięciem odwraca się do ściany i zaczyna stukać w nią czołem. -Dziękuję- mówię. Odpinam bojówki i zsuwam je do kolan razem z bielizną. Siadam na ubikację i załatwiam swoje potrzeby fizjologiczne. Po chwili jestem już po tym. Podciągam spodnie i próbuję je zapiąć, ale coś się zaklinowało w zamku. Spoglądam przez co się zaklinował. Okazuje się, że przez różową wstążkę od bielizny. Przeklęta wstążka! Zaczynam szarpać zamkiem, ale to nic nie daje.
-Cholera- warczę.
-Co jest?- pyta Matt.
-Nic- odpowiadam szybko, ale Matt się odwraca. Po jego twarzy widać, że nie może powstrzymać śmiechu.
-Nawet z zamkiem nie potrafisz sobie poradzić?
-Potrafię- mówię oburzona. -Po prostu materiał mi się zaklinował. To jego winę.
-Ach tak, najlepiej zrzucić na materiał- śmieje się- Daj to- mówi klękając przede mną. Wydziera mi bojówki z dłoni i zaczyna coś majstrować przy zamku. Splatam ramiona na piersi. Robię się czerwona, gdy czuję palca Matta, które kroczą tam gdzie nie powinny.
-Ej!- krzyczę.
-Przepraszam- mruczy i po chwili słyszę, dźwięk zapinanego rozporka. Matt się podnosi i uśmiecha się szeroko na widok mojego rumieńca.
-No i co się gapisz? Prowadź z powrotem do mojego więzienia- warczę.
-Jak sobie życzysz- kłania się przede mną i zaczyna prowadzić.
-Kretyn- prycham.
-Za to ty pierdoła- śmieje się.

__________________________________________________________________________________

Okej. Dość długo nie było rozdziału. Ten też jest jako taki, ale jest. Przepraszam, że nic nie dodawałam, ale..no dobra nie mam wytłumaczenia.
Ahoj, czytelnicy! x

niedziela, 1 marca 2015

Rozdział 3 "Jesteś starożytną Invcitum, Amatis"

  Siedzę przez chwilę z rozszerzonymi oczami, nie pewna tego co usłyszałm.
-Czy ty właśnie powiedziałeś to co myślę, że usłyszałam?- pytam w końcu.
-Jeżeli usłyszałaś, że twoi rodzice żyją, to tak. Dobrze usłyszałaś.
Wybucham histerycznym śmiechem. Łzy zaczynają cieknąć mi po policzkach. Nie wiem czy z bezsilności czy ze śmiechu.
-Śmieszny jesteś. Moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym- mówię pociągając nosem. Mam ochotę wytrzeć oczy, ale moje ręce nadal są przypięte do belki.
-Nie- mówi Merlin kręcąc głową.- Twoi rodzice żyją, Amatis. Oni są po prostu zawieszeni pomiędzy naszym światem, a światem śmierci.- Informuje mnie. Zawieszeni? Nas świat? Świat śmierci? I kolejne rzeczy, które mieszają mi w głowie. Przecież to jakiś żart.
-Czy wy tego nie pojmujecie? Ja wam nadal nie wierzę. Nie istnieje takie coś jak wróżki, elfy, demony i wampiry. To świat bajek. Naćpaliście się czegoś i nie wiecie co mówicie- mówię, ale sama nie jestem pewna w co już wierzę. Może jednak jest coś takiego jak magiczny świat? Może ludzie nie są jedyną rasą?
-Jezu..Myślałem, że będzie łatwiej- mruczy Matt.
-Zamknij oczy, Amatis. Opowiem ci coś, a ty powiesz mi co widzisz bądź słyszysz- mówi Merlin. Posłusznie zamykam oczy i czuję jak "czarodziej" łapie moje dłonie w swoje. Zaczyna mówić, a jego jedwabisty głos nakazuje mi się rozluźnić.
-Niewidzialna bariera znika, a ty biegniesz na ratunek swoim rodzicom. Jako mała dziewczynka byłaś bardzo odważna i zaczęłam atakować ciemną postać drobnymi piąstkami- mówi, ale ja po chwili przestaję go słyszeć. Przed oczami znów mam ten salon i scenę, na której skończył się mój sen. Biegnę w stronę ojca i atakuję ciemną postać piąstkami, a później zawieszam jej się na szyi. Postać znudzona unosi bladą rękę i niewidzialna siła przyszpila mnie do ściany. Zaczynam się szamotać. Widzę jak moja mama upada na podłogę. Przez chwilę porusza się w drgawkach, ale nie długo. Po chwili jej ciało po prostu zupełnie nieruchomieje. Po moich policzkach spływają ciężkie łzy, które spływają na podłogę osłoniętą dywanem. Czuję jak przez moje ciepło przechodzi ciepło gotowe rozsadzić mnie od środka. Czuję jak niewidzialna siła, która mnie trzymała się wycofuję. Opadam na podłogę i wyciągam dwie ręce przed siebie. Mruczę jakieś niezrozumiałe słowa, a już po chwili widzę jak wszystko na około zajmuje ogień. Wszystko oprócz ciał moich rodziców. Wizja się kończy i znów widzę ciemność, która mnie otula. Nie słyszę nic. Ani Matta, ani Merlina. Nic. Próbuję otworzyć oczy, ale czuję się jakby ktoś mi je przytrzymywał. Nagle skądś z oddali dochodzi do mnie delikatny i ciepły głos, który przywodzi mi na myśl dzieciństwo. Mama? Przysłuchuję się słowom. "Jestem taka dumna.To ty wtedy nas uratowałaś. Uwierz im. Tylko ty możesz tknąć w nas ogień życia.". Widzę niewyraźny uśmiech, i wszystko się rozpływa. Zaczynam krzyczeć i się szarpać, gdy dochodzą do mnie jakieś głosy i czuję jak ktoś wciska palce w moje ramiona.
-Amatis!- słyszę krzyk Merlina wzywający mnie do rzeczywistości. Matt gdzieś w kącie sowicie przeklina. Otwieram oczy dysząc ciężko i zauważam koci wzrok Merlina.
-Widziałam ją. Widziałam moją mamę- sapię.- Widziałam jak wszystko się podpaliło dzięki mnie. Wszystko oprócz ciał moich rodziców. Widziałam, że to ja wznieciłam ten ogień.- Wyznaję szybko. -A później słyszałam swoją matkę- dodaję szeptem, a w moich oczach zaczynają pojawiać się łzy.
-Co ci powiedziała?- pyta Merlin i czuję jak kciukiem ociera mi łzę. Pociągam nosem.
-Powiedziała, że jestem ze mnie dumna. Że to ja ich uratowałam i tylko ja jestem zdolna ich przywrócić z powrotem. Że tylko ja jestem zdolna tknąć w nich ogień życia. I powiedziała, że...mam wam uwierzyć.
-Elizabeth to mądra kobieta- mówi Merlin a na jego ustach błąka się delikatny uśmieszek.
-Skąd znasz imię mojej matki?- pytam zdziwiona.
-Przyjaźniłem się z nią. Ona należała do naszego świata tak samo jak ty należysz, Amatis. Jako ważna osoba.
-Jako kto?- pytam. Nie wiem czemu, ale nie czuję już przed nimi takiego strachu. Czuję, że powinnam im zaufać, że nie zrobią mi nic złego. A najważniejsze co czuję to, to, że nie zrobią mi krzywdy.
-Jako starożytna Invictum- mówi poważnie, a ja zaczynam czuć się głupio.
-Wybacz, ale nie rozumiem- mówię speszona.
-Pozwól, że wprowadzę cię w nasze istnienie- mówi uśmiechając się do mnie.- Istniejemy od zarania dziejów. Czarownicy, anioły, wilkołaki, wampiry,elfy...ale zazwyczaj rodzimy się jako istoty pół na pół. Odziedziczamy najważniejsze cechy swoich rodziców. Weźmy mnie na przykład. Moja matka jest pół animagiem pół czarownicą, a ojciec pół czarodziejem pół elfem. Pół i pół daje całość. Jestem więc w całości czarodziejem z domieszką elfa i animaga.- Opowiada, a ja szybko spoglądam na jego uszy, które są szpiczaste. -Zazwyczaj właśnie tak nasz gatunek łączy się w pary. Aby jakaś połowa ich odpowiadała połowie ich partnerowi, z którymi chcą się związać. Według prawa inne pary nie są dozwolone, dlatego zazwyczaj to rodzice aranżują zamążpójście swoich dzieci. Ale tu pojawiają się twoi rodzice. Żadna część ich nie odpowiadała części partnera, a mimo to połączyła ich taka miłość, że żadne prawo nie stanowiło dla nich przeszkody. Pobrali się. Twoja matka jest pół wampirem, pół elfem, a ojciec pół czarodziejem pół wilkołakiem- Oznajmił, a ja szybko powędrowałam dłonią do swoich uszu. Merlin zaśmiał się.- Nie. Niestety jest takie coś, że twój zamaskował u ciebie wszystkie magiczne zdolności i naszym zadaniem jest właśnie obudzić je w tobie. Na razie nie poczujesz żadnych oznak elfa, wampira czy czarodzieja. No, ale wracając do tematu... Na wskutek miłości twoich rodziców powstałaś ty. Nie byłaś normalny dzieckiem, ponieważ teoretycznie nie powinnaś istnieć. Nie możliwe jest, aby takie związki jak twoi rodzice mieli dzieci, ale jednak. Narodziłaś się jako istota o trzech naturach: wampira, elfa i czarodzieja. Nie otrzymałaś jednak natury wilkołaka, gdyż matka natura postanowiła obdarzyć cię wyjątkowym darem, który otrzymać może tylko Invictum zdolne do uratowania naszego istnienia. Mianowicie otrzymałaś dar ognia i ziemi. W twoim ciele płynie ogień i jesteś w stanie władać ziemią. Ale masz możliwość wybudzenia ludzi z tak zwanego snu magicznego, w którym znaleźli się twoi rodzice. Ogień to twój żywioł, a ziemia to bonus. Według ksiąg opartego na naszym istnieniu i różnych proroctwach, ma narodzić się istota płci żeńskiej z związku nieprawnego obdarzona żywiołem lub dwoma. Istota ta nazywana Invictum ma odnaleźć kamień żywiołów ,odpowiadający za naturę i różne zjawiska pogodowe, który został ukradziony przez ród teneabsqufa. Są to osoby, o ile mogę je tak nazwać, które pragną wybić naszą rasę i przejąć władzę nad światem. Według przepowiedni tylko Invictum może pokonać teneabsqufa, odzyskać kamień i przywrócić harmonię w żywiołach. Myślisz, że dlaczego jest tyle tsunami? Trzęsień ziemi? Dlaczego tam gdzie zawsze padał śnieg robi się ciepło i na odwrót? Ponieważ teneabsqufa chcą wyniszczyć naszą planetę, aby zbudować nową cywilizację. I tylko Invictum może nas uratować. A tą Invictum jesteś ty.- Oznajmia Merlin, a ja patrzę na niego jak na idiotę.
-Nie zatrybiłaś, co?- prycha Matt.
-Nie- przyznaję, ale po chwili dociera do mnie, że to co powiedział Merlin jest ważne. Jest prawdą.
-Spokojnie. Z czasem wszystko sobie przyswoisz- mówi czarodziej i się podnosi.
-Dobrze. Powiedzmy, że wam wierzę, ale mam pytanie...Po jaką cholerę mnie porwaliście?
-Musimy obudzić w tobie twoją prawdziwą naturę, a wątpię, że byś poszła za nami, gdybym na wstępie palnął ci taką historyjkę- uśmiecha się. Zastanawiam się przez chwilę.
-Co prawda to prawda- przyznaję.
-Teraz już nam wierzysz?- pyta Merlin opierając się o ścianę i zaczyna czyścić sobie paznokcie.
-Chyba tak. Ale czy nadal będę tu zamknięta? I czy nadal będę tak karmiona? I gdzie jest Dennis?
-Tak, tak i nie wiem- mówi Merlin spoglądając na Matta, który wyszczerza się w uśmiechu.
-Można powiedzieć, że trochę zgłodniałem- powiedział i puścił do mnie oczko. Przełknęłam ślinę.
-No nie gadaj...jesteś w połowie wilkołakiem?- pytam.
-Tak. I jeżeli będziesz niegrzeczna to cię zjem- oznajmia.
-Och Matty nie straż nam gościa.
-Nie straszę. Mówię jaka jest prawda- wzrusza ramionami i wychodzi z pomieszczenia. Patrzę na Merlina i zamyślam się na chwilę.
-Merlin...mam jeszcze jedno pytanie..czy ty na poważnie jesteś gejem?
-Oczywiście kochanieńka!- krzyczy entuzjastycznie- Ale tak się nie ubieram- oznajmia i pstryka palcami, a jego ubranie się zmienia. Teraz ma na sobie czarne dżinsy i koszulę, z krótkim rękawem w tym samym kolorze. Jego czarne włosy są teraz związane w eleganckiego kitka. Oddycham z ulgą.
-Czyli teoretycznie jesteś normalny?
-Teoretycznie. Lubię gdy dziewczyny mdleją, a to chyba nie jest normalny- zaczyna się śmiać. Spoglądam na niego i również się śmieję. Merlin wcale nie jest taki zły. Wręcz przeciwnie. On sprawił, że mój pobyt w tym ciemnym pomieszczeniu stał się lepszy. Zobaczymy jak będzie dalej, ale mam wrażenie, że się polubimy i wszystko dobrze się skończy.

__________________________________________________________________________________
I oto jest! Kolejny rozdział. Może trochę chaotyczny, ale..jest xD A więc..Ahoj czytelnicy! x