sobota, 16 maja 2015

Rozdział 9 ,,Jeden, niewłaściwy krok."

     Czuję uporczywy ból w głowie i, że ktoś ściska mnie za dłoń. Odwracam się szybko na prawy bok i otwieram delikatnie powieki. Obok mojego łóżka siedzi Matt i rozmawia z kimś przez telefon. Gdy zauważa, że się obudziłam szybko kończy rozmowę i spogląda na mnie zatroskany. Przez chwilę nie mogę powstrzymać zdziwienia. Ten chłopak, który ma kamienną twarz i nie obchodzi go nikt ani nic martwi się o mnie? Niemożliwe! Chcę coś powiedzieć, ale Matt mnie wyprzedza.
-Przepraszam. Powinienem wziąć pod uwagę, że straciłaś sporo krwi i przez wiele dni nic nie jadłaś. Zamiast pozwolić ci odpocząć rozkazywałem ci cały czas- mówi i spuszcza wzrok. Przez chwilę wygląda jak skruszony chłopiec. Nie mogę wytrzymać i wybucham głośnym śmiechem, który mimo wszystko daje się we znaki.
-Nic się nie stało. Jeszcze żyję- mówię i ocieram łzę, która spływa mi z kącika oka. Jeszcze nigdy nie widziałam skruszonego Matta, wiec to może być przełomowe zdarzenie w historii.
    Matt unosi wzrok i uśmiecha się szeroko.
-To świetnie! Masz dzisiaj ćwiczenia- mówi i wstaje ze stołka, który przystawił do mojego łóżka. No i bum. Zatroskany Matt zniknął.
-Wiesz co chyba będę chora- udaję kaszel i zakopuję się w kołdrze.
-O nie. Jeżeli się śmiejesz to dobrze się czujesz- słyszę stłumiony głos przez kołdrę.
-To jest kłamstwo!- krzyczę. Nagle czuje jak ktoś łaskocze mnie po stopie. Zaczynam piszczeć i kopać szaleńczo stopami na wszystkie strony. Nagle czuje, że w coś trafiłam, a następnie słyszę łomot. Przerażona prostuję się i wykopuje spod kołdry. Czołgam się przez łóżko i spoglądam za jego krawędź. Na podłodze leży Matt. Ma zamknięte oczy i rozszerzone delikatnie usta.
-Matt! Żyjesz?- pytam, ale nie słyszę odpowiedzi. Nachylam się i z całej siły uderzam go w policzek z płaskiej dłoni. W miejscu, w które został uderzony pojawia się czerwony czerwony ślad, ale żadnej reakcji nie zauważam. -O cholera- mruczę.
   Nagle czuję uścisk na swoim nadgarstku i ląduje na ziemi. No nie do końca na ziemi. Tak dokładnie to ląduje na klatce piersiowej Matta. Po chwili spada na nas kołdra, którą pociągnęłam za sobą stopami, gdy spadałam.
-Matt!- piszczę. Słyszę śmiech i czuję jak klata bruneta się trzęsie. Zaczynam się odkopywać spod kołdry, ale jeszcze pogarszam sprawę zaplątując ją jeszcze bardziej. Przez to, że kołdra się zaplątała to nasze ciała też tak jakby się ze sobą splątały. Moja prawa noga leży pomiędzy nogami Matta, a jedna z moich rąk jakimś cudem znalazła się pod jego koszulką, a druga była trochę niżej. Próbuję się podnieść i naciskam na coś miękkiego. Matt krzyczy głośno, a ja domyślam się co to było. Zamykam oczy i przełykam ślinę.
-Czy to było to co myślę?- pytam.
-Tak- jęczy. W tym momencie cieszę, że jest na nas kołdra i Matt nie może zauważyć jak się rumienię.
-A widzisz?! Wszystko twoja wina!- mówię zirytowana i jakimś cudem schodzę z Matta lądując obok niego. Unoszę ręce i ściągam ze swojej głowy kołdrę. Zaczynam oddychać głęboko, ponieważ pod materiałem zaczęło mi już brakować tlenu. Spoglądam na Matta, który oddycha głęboko z zamkniętymi oczami.
-Przepraszam- mruczę.
-Nie ma sprawy- mówi i spogląda na mnie. Patrzymy przez chwilę na siebie. W końcu nie wytrzymuję i wybucham głośnym śmiechem, a Matt idzie w moje ślady. 
-Jesteś niemożliwa- komentuje i wstaje.
-Cóż moim zadaniem jest uprzykrzanie ci życia- mówię i siadam. Matt ma na sobie czarne spodnie i białą  koszulkę. -Czy czarny i biały to twoje ulubione kolory?- pytam.
-Tak- odpowiada. -A jakie są twoje ulubione kolory?
-Wszystkie odcienie zieleni i niebieskiego. Lubię też czarny połączony z czerwonym- mówię. Matt potakuje głową i patrzy na zegarek, który jest zapięty na  nadgarstku.
-Zaraz zrobię śniadanie. Ubierz się i zejdź na dół- powiadamia mnie i wychodzi.
-I znowu mi rozkazujesz!- warczę. Słyszę, że chłopak się śmieje i zbiega po schodach.
       Wstaję z podłogi i podchodzę do szafy. Otwieram ją szeroko i obrzucam ją szybkim spojrzeniem. Jest parę moich kolorowych ubrań, ale w większości przeważa w niej czerń. Pewnie robota Matta. Z najwyżej półki ściągam czarne dżinsy z dziurami na kolanach, a z trzeciej czarną koszulkę na ramiączkach. Podchodzę do komody i wyjmuję czystą bieliznę.
-Ładny ten staniczek. Lubię koronkę- słyszę czyiś głos. Już chcę krzyczeć na Matta, żeby się wynosił, ale, gdy się odwracam nie zauważam go tylko Merlina, który stoi przed balkonem. Uśmiecham się szeroko, a ubrania wypadają z moich ramion.
-Merlin!- krzyczę szczęśliwa. Mężczyzna rozszerza ramiona czym zachęca mnie do przytulenia. Biegnę w jego stronę i rzucam się na niego. Obejmuję go za szyję i czuję jak on ramieniem obejmuje mnie w biodrach.
-Witaj, Am- mówi wtulając twarz w moje włosy. Przez te parę dni naprawdę bardzo się zaprzyjaźniliśmy. Merlin zwraca się do mnie nawet skrótem. Odsuwam się od niego.
-Co tu robisz?- pytam.
-Przyszedłem cię odwiedzić. Słyszałam, że straciłaś wczoraj przytomność- marszczy brwi.
-Och, nic mi nie jest. Po prostu straciłam dużo krwi i przez długi czas nic nie jadłam i mój organizm nie wytrzymał- wzruszam ramionami. Merlin przez chwilę patrzy na mnie tajemniczym spojrzeniem, ale już po chwili się uśmiecha.
-Rozumiem. W takim razie idź się ubierz i schodź na dół. Matt chyba robi na śniadanie sałatkę owocową- mruga do mnie jednym okiem i wychodzi.
     Śmieję się sama do siebie i zaglądam do szafy z ubraniami, które są powieszone. Przeglądam ubrania i w końcu natrafiam na coś co mnie interesuje. Jest to turkusowa koszula z luźnego, przewiewnego materiału z białym kołnierzykiem. Zdejmuję ją z wieszaka i wychodzę z pokoju. Wchodzę do łazienki i pierwsze co robię to przemywam twarz. Spoglądam w lustro i zauważam siebie. Mam sińce pod oczami i popękane usta. Policzki zdają się jakieś zapadnięte. Mimo zmiany w wyglądzie uśmiecham się do siebie, pozytywnie nastawiona do świata. Nie wiem kto ani co naładowało we mnie taki optymizm, ale cieszę się, że w końcu go w sobie znalazłam. Dłużej bym chyba nie wytrzymała jako depresyjna nastolatka. Prędzej czy później bym się załamała i skończyła ze swoim życiem. Przecież wszystkie traumy i urazy nie muszą chodzić za mną przez całe życie. Muszę je odepchnąć na bok. Jednakże jednej rzeczy nadal nie mogę przeboleć, chociaż stało się to dwa lata temu. To co mi się stało..przekreśliło wszystkie moje dotychczasowe ambicje. Musiałam zmienić zainteresowania, liceum wszystko. A to przez głupią kontuzję. Chciałam się kontynuować w swej pasji, ale los widocznie tego nie chciał. Spoglądam na swoją kostkę przez, którą musiałam zrezygnować z marzeń. W poprzek niej przebiega długa, blada blizna. Otwarcie złamane. Gdybym wtedy dobrze stanęła..gdybym uważała..może teraz byłoby wszystko dobrze i dalej mogłabym realizować się w...
-Amatis, wszystko ok?- moje rozmyślania przerywa głos Matta dochodzący za drzwi. Otrząsam się i jeszcze raz spoglądam w lustro.
-Tak, jasne. Po prostu...zamyśliłam się. Ubiorę się i schodzę na dół-mówię.
-W porządku. Już zrobiłem śniadanie, wiec czekamy na ciebie- informuje mnie.
-Okej- mruczę i słyszę jak Matt skacze po schodach.
        Ściągam z siebie piżamę i zakładam czystą bieliznę, a brudną wrzucam do kosza na pranie. Następnie wsuwam na siebie skarpetki, a potem dżinsy. Zakładam podkoszulkę i narzucam na ramiona koszulę. Zaczynam ją zapinać guzik po guziku. Następnie sięgam po szczotkę i rozczesuję swoje falowane włosy. Przeczesuje je palcami i zauważam, że sięgają mi już do bioder. Jeszcze nie dawno sięgały lekko za żebra. Szybko urosły. Zastanawiam się czy je związać czy zostawić rozpuszczone. W końcu decyduję się na rozpuszczone z przedziałkiem po środku. Odwracam się w prawą stronę i zaczynam przeszukiwać szafki w celu, że znajdę swoją kosmetyczkę. W końcu ją znajduję.
-Jest- mruczę i ją wyjmuję. Podchodzę z powrotem do lustra i zaczynam przeglądać jej zawartość. Nie ma tam wiele rzeczy. Jedynie maskara, kredka, pomadka, błyszczyki, jakieś cienie do oczu i podkład. Nigdy nie używałam za dużo makijażu. Dzisiaj też nie zamierzam sobie robić mocnego. Przejeżdżam maskarą po rzęsach, następnie robię sobie na powiekach delikatną kreskę. Usta maluję bezbarwnym błyszczykiem o zapachu jagodowym, aby tylko je nabłyszczyć.
-Później umyję zęby. W końcu będę jadła owoce- mruczę sama do siebie i wychodzę z łazienki.
    Na samych skarpetkach zbiegam po schodach i po przejściu salonu znajduję się w kuchni.
-Cześć i czołem wszystkim- mówię uśmiechnięta.
-Już się witaliśmy- mruczy Matt.
-Ach, ale to było wieki temu- macham lekceważąco ręką i siadam na hokerze obok Merlina.
-Jesteś jakaś nadzwyczaj szczęśliwa. Czy ty jej coś dawałeś Matt?- pyta czarodziej.
-Skądże. Ona niestety taka jest z natury- wzdycha i stawia przede mną miskę. Są w niej owoce posiekane w kostkę i polane czekoladą. Zauważam ananasa, arbuza, borówki, jabłko, banana i..mango!
-Mango!- krzyczę szczęśliwa i zaczynam je wyjadać.
-Masz zjeść całe owoce- upomina mnie Matt.
-Się rozumie panie tato- mówię z pełnymi ustami. Brunet odwraca się w moją stronę.
-Słucham?- pyta unosząc jedną brew.
-Zachowujesz się jak mój rodzic. Zrób to, zrób tamto, zjedz to i tak cały czas- wzruszam ramionami dalej jem sałatkę, która jest naprawdę pyszna.
-Muszę o ciebie dbać inaczej ktoś już by mnie uśmiercił- warknął.
-Tak, tak. Tłumaczysz się. Tak naprawdę mnie lubisz- uśmiecham się szeroko.
-W żadnym wypadku. Nie lubię ani cala ciebie.
-Okej, w takim razie mnie kochasz- mówię. Matt krztusi się kawą, którą przed chwilą pił z żółtego kubka. Merlin zaczyna chichotać.
-Coś ty powiedziała?- pyta Matt.
-Oj no tylko żartuję- mruczę. Chłopak patrzy na mnie morderczym wzrokiem.
-Idź spakować luźne ubrania na trening. Już- mówi nie spuszczając ze mnie wzroku. Stawiam głośno miskę na blacie.
-Wytłumaczmy coś sobie. Nie będę słuchała rozkazów osób twojego pokroju- warczę stawiając dłonie na blacie.
-Będziesz. Masz wysłuchiwać moich poleceń.
-Czy mi się zdaję czy to ja jestem tą silniejszą?
-Ty? Chciałabyś- prychnął. -Jesteś małą bezbronną dziewczynką zdaną na moją łaskę.- Mówi. Czuję wzrastający we mnie gniew i ciepło, które ogarnia moje ciało.
-Odwołaj to- warczę.
-Nie.
-Odwołaj to!- tym razem krzyczę.
-Am, wyluzuj- mówi Merlin. Spoglądam na niego spod przymrużonych oczu. Zauważam w jego spojrzenie strach, ale już po chwili się uśmiecha. -Masz przechlapane, Matty- chichocze.
-Ja? Czemu?- pyta zdziwiony. -Mam się bać Amatis? Przecież ona mi nic nie zrobi.
-Nie?- pytam unosząc jedną brew i powoli okrążam blat.
-Dlaczego twoje oczy mają taką barwę?- marszczy brwi. Staję naprzeciwko niego.
-Dlaczego? Och no może dlatego, że ktoś mnie zdenerwował,a  o ile dobrze zrozumiałam posiadam tajemnicze moce, które we mnie drzemią i nad, którymi nie panuję- warczę i czuję jak krew buzuje mi w żyłach.
-Słuchaj. Uspokój się. Nie zachowuj się jak rozpieszczona nastolatka.
I w tej chwili nie wytrzymuję. Z prędkością światła znajduję się przy nim i wykręcam jego nadgarstek tak, że słyszę strzykanie kości. Matt krzyczy przejmująco. Oplatam palce wokół jego ręki i mocno szarpię tak, że chłopak przelatuje nad moim plecami i ląduje na ziemi.
-Wyliże się z tego- mówi Merlin oglądając paznokcie. Otrzepuję niewidzialny pyłek z ubrań. Stoję przez chwilę i oddycham głęboko. Czuję jak cała złość mnie opuszcza, a ciało ochładza. Uśmiecham się.
-No. To pójdę umyć zęby, spakuję się i możemy jechać- oznajmiam i idę w kierunków schodów, a w uszach nadal słyszę jęczenie Matta. 
                                                                    ***
      -Dlaczego muszę tu przebywać?- pytam przebierając dżinsy na czarne leginsy.
-Musisz wyćwiczyć swoją siłę i gimnastykę- mówi Merlin opierając się nonszalancko o framugę drzwi. Zdejmuję koszulę i szybko nakładam na siebie czarną, szeroką koszulkę.
-Uczyłam się gimnastyki przez dobre pięć lat- warczę i wiążę włosy w wysokiego kitka.
-Czemu mówisz to w czasie przeszłym?
-Bo już się tym nie zajmuję.
-Dlaczego?- pyta marszcząc brwi.
-Bo mogę- mówię. Nie chcę udzielać mu na to odpowiedzi. Jest to dla mnie w pewnym sensie bolesne.
-Jasne. W takim bądź razie chodź na salę- mówi i wychodzi przez otwarte drzwi. Idę za nim.
-I tak nie podoba mi się, że muszę ćwiczyć siłę i gibkość. Bez sensu- mruczę.
-Będziesz musiała stawić czoła potężnym osobnikom. Jakiś sens w tym jest- mówi.
-Może trochę- wzdycham.
-Czy zaprzestanie gimnastyki to wina kostki?- pyta ni stąd ni zowąd.
-Co? Skąd wiesz?- pytam zdziwiona.
-Zauważyłam, że czasami kulejesz na prawą nogę i masz bliznę na kostce- informuje.
-Aha- mruczę.
-No to jak?
-Może. To nie była też do końca gimnastyka. To był..taniec- mówię speszona.
-Jakiego rodzaju?
-Nie powinno cię to obchodzić- burczę zdenerwowana na niego, że rozkopuje stare rany.
-Okej. Już się zamykam- mówi i pcha potężne drzwi. Wchodzimy na wielką halę. Są tu worki treningowe, drążki, materace, płotki i inne rzeczy sportowe. Widzę Matta, który stoi w koncie ze skrzyżowanymi ramionami na piersi.
-Przyprowadziłem ją- mówi Merlin i siada pod ścianą zamykając oczy. Podchodzę do Matta.
-Świetnie. Zaczniemy od tego- mówi wskazując w górę. Odwracam się i unoszę wzrok. O cholera. Przełykam ślinę. Pięć metrów nad ziemią wisi deska, który jest przyczepiona do sufitu łańcuchami i ciągnie się w poprzek sali. Odwracam się szybko i wpadam w ramiona Matta.
-Nie zrobię tego- mówię.
-Oj, nie cykaj się.
-Nie zrobię tego.
-Masz lęk wysokości?- pyta marszcząc brwi.
-Nie..to coś innego. Nie zrobię tego- powtarzam się.
-Zrobisz. I jeżeli nie wejdziesz tam z własnej woli to cię tam wrzucę. A to będzie raczej nieprzyjemny sposób, bo istnieje możliwość, że nie trafię- mówi i uśmiecha się okrutnie.
-Świetnie! Ja widzę, że wy chcecie mnie torturować, żebym miała popsutą psychikę!- wydzieram się.
-O co ci chodzi?! To tylko ćwiczenie na równowagę! Czego się boisz?!
-Nie zrozumiesz tego! Mam swoje powody, dobrze?!- krzyczę i zamykam oczy. To właśnie na takim czymś próbowałam zrobić ten krok. I nagle bum. Złe postawienie stopy i całe plany na przyszłość przekreślone.
     Czuję jak ktoś kładzie dłonie na moich ramionach. Otwieram oczy i widzę bezkresną zieleń. To Matt się we mnie wpatruję.
-Posłuchaj. Strach pozostanie strachem dopóki go nie przezwyciężysz. Jeżeli ci się to uda, będziesz miała wielką satysfakcję i będziesz spokojnie oddychał. Rozumiesz?- mówi. Potakuję głową. -Świetnie. A teraz powoli wejdziesz po tamtej drabinie na deskę, dobrze?
-Jasne- mruczę i odwracam się. Podchodzę do drabiny i sprawdzam czy trzyma się stabilnie. Teoretycznie. Stawiam stopę na pierwszym szczeblu i tak cały czas, aż w końcu dochodzę do krańca. Łapię się dłońmi deski po obu stronach i pociągam się unosząc swoje ciało. Po chwili siedzę na niej w rozkroku.
-Doskonale. Teraz wstań- instruuje mnie Matt. Robię to co mówi i łapiąc się łańcuchów staję na nogi. Zauważam, że deska jest wąska, więc muszę mieć stopę za stopą.
-Oddychaj spokojnie i zacznij iść przed siebie- słyszę głos Matta. Moje ręce zaczynają się pocić i czuję dreszcze przebiegające wzdłuż kręgosłupa. "Spokojnie. Będziesz tylko szła. Nie będziesz po tym skakać"- uspokajam siebie w myślach i stawiam pierwszy krok. Potem kolejny i kolejny. Poruszam się powoli do przodu. Lęk powoli mnie opuszcza. Uśmiecham się do siebie, gdy zauważam, że jestem już w połowie.
-Widzisz? Nie jest tak źle. Ale uważaj jak kładziesz stopy. Jeden nieudany krok i po tobie- mówi. Ostatnie zdanie uderza mnie z podwójną siłą. Właśnie. Jeden mały, nieudany krok, a przekreśla wszystko. Całe życie, wszystkie plany. Dosłownie wszystko.
      Znów zaczynam się pocić, a mój oddech robi się niespokojny. Zamykam oczy i postępuję krok do przodu. Niestety moja kostka układa się pod niekomfortowym kątem i przeszywa ją straszliwy ból. Z mojego gardła wydziera się krzyk. Czuję jak pod powiekami zbierają mi się łzy. Próbuję stanąć na obydwóch stopach, ale zaczynam się chwiać. Zaciskam zęby i postępuję do przodu. To jest niewłaściwe posunięcie. Moja stopa ląduje na krańcu deski i nie wytrzymując obciążenie zsuwa się, a ja razem z nią.

piątek, 8 maja 2015

Rozdział 8 ,,Czuj się jak u siebie"

  -Wstawaj, księżniczko- słyszę i czuję jak ktoś delikatnie szturcha mnie w ramię. Unoszę delikatnie powieki, aby jasne promienie słońca za mocno nie raziły mnie w oczy i mocno się przeciągam.
-Gdzie jestem?- mruczę.
-U mnie w domu. Czyli w piekle- odpowiada mi Matt i wychodzi z auta. Idę w jego ślady i przechodzę przez trawę. Chłopak wchodzi na żwirową ścieżkę, a kamyki chrzęszczą pod jego czarnymi butami.
    Przystaję na krańcu trawnika i spoglądam na Matta krzyżując ramiona na piersi. Chrząkam, gdy on nie zwraca na mnie uwagi. Odwraca się i patrzy na mnie unosząc jedną brew.
-Tak?-pyta również krzyżując ramiona na piersi. Kieruję wzrok na swoje stopy.
-Nie chcę ich poharatać-mówię
-Och, jesteś strasznie delikatna- prycha i podchodzi do mnie. Bierze mnie na ręce.
-No wiesz, niekoniecznie chodziło mi to. Jakaś para butów by mi odpowiadała, ale tak też jest fajnie- informuję go uśmiechając się. Chłopak przewraca oczami i zaczyna dalej kroczyć żwirową ścieżką w kierunku brązowych drzwi.
    Wspina się po dwóch stopniach i stawia mnie na marmurowej posadzce. Wyjmuje z przedniej kieszeni dżinsów klucze i otwiera drzwi do mieszkania. Rozszerza je i zaprasza mnie gestem ręki. Dziękuję skinieniem głowy i wchodzę do środka. Przechodzę przez korytarz i staję na miękkim białym dywanie w salonie, który kontrastuje z ciemną podłogą.
    Poruszam palcami u stóp, a frędzelki z dywanu łaskoczą mnie w stopy. Uśmiecham się do siebie i unoszę wzrok. Na środku salonu znajduje się niski, szklany stolik, a przed nim biała sofa, na której znajduje się wiele poduszek. Trochę na kanapą jest stopień i za nim znajduje się kuchnia. Ze swojego miejsca widzę brązową wysepkę z białym blatem, a przed nią stają trzy hokery. Za wysepką są białe szafki zawieszone na ścianie, a pod nim blat i zlew. Wiadomo lodówka, piekarnik, te sprawy.
-Dużo tu bieli- zauważam.
-Tak, lubię ten kolor- mówi Matt i przechodzi obok mnie i wchodzi na schody, które znajduję się na lewej stronie. Dopiero teraz je zauważam. Schody są wykonane z ciemnego drewna, ale obręcz jest biała. Biegnę po dywanie i wbiegam na panele. Stawiam stopę na stopniu i podążam za Matt'em. Chłopak znajduje się na górze, gdy ja jeszcze napawam się widokiem gustownie urządzonego salonu. Przyśpieszam i szybko wbiegam na górę.
    Korytarz jest szeroki, ale nie zbyt długi. Po mojej prawej stronie znajduje się wnęka i jakieś drzwi, a obok nich ciemna półka. Po mojej lewej stronie również jest wnęka i tam również znajdują się drzwi.
-Łazienka i toaleta- odpowiada na moje nieme pytanie Matt. Idzie przed siebie i korytarz lekko się zwęża. Po moich obydwóch stronach są drzwi. Matt otwiera te po mojej prawej stronie i zaprasza mnie do środka.
    Stawiam stopę na jasnej podłodze i lustruję pomieszczenie. Jest naprawdę duże. Na wprost mnie jest balkon, który jest przysłonięty zasłonami z motywem jakiegoś miasta.  Na lewej ścianie znajduje się podwójne łóżko z czarną narzutą, a obok niego po prawej stronie szafka nocna. Dalej na tej samej ścianie znajduje się trzydrzwiowa szafa z dużym lustrze, a po jego lewej stronie znajduje się komoda. Na prawej ścianie znajduje się biurko, nad nim tablica korkowa i jeszcze trochę wyżej półka na książki. Marszczę brwi i podchodzę do biurka. Przejeżdżam po nim dłonią. Spoglądam na tablicę korkową. Są na nim zdjęcia moje i Cookie'go, wydrukowane fotografie moich miłości z anime i parę kartek przypominających o ważnych wydarzeniach. Znajdują się tam również ulotki z kin z filmami, które powstały na podstawie książki. Uśmiecham się sama do siebie.
-Nie wiedziałem, że lubisz anime- mówi Matt opierając się o framugę drzwi.
-Byłam wierną otaku. Odkąd skończyłam czternaście lat zaczęłam kolekcjonować mangi, gadżety związane z danym anime no i oglądałam masę anime- śmieję się. 
-Widać. Na górnej półce masz swoje książki i komiksy- informuje. -Parę rzeczy udało nam się przenieść, ale nie wszystko udało nam się uratować- mówi. Odwracam się na pięcie do niego.
-Jak to: nie udało się uratować?- pytam zdziwiona. Matt drapie się w kark.
-Tak jakby ktoś podłożył ogień pod twój dom. Gdy przyjechałem to praktycznie cały dom stał w płomieniach oprócz sypialni. Nie wiem jak to możliwe- wzrusza ramionami.
-To znaczy...Mój dom dzieciństwa został spalony?- szepczę i czuję ciepło pod powiekami.
-Słuchaj. Przykro mi, ale ciesz się, że coś udało mi się uratować- mówi.
-Tak, dziękuję. Czyli to mój pokój?- pytam ocierając oczy wierzchem dłoni.
-Zgadza się. W szafie znajdziesz ubrania. Połowa jest twoja, a połowę ci kupiłem- mówi.
-Okej, dziękuję bardzo- wzdycham i siadam na łóżku.
-Więc..może przebierz się, weź prysznic i zejdź na dół. Przygotuję ci coś do jedzenia.
-Okej.
-Nie krępuj się niczym. Czuj się jak u siebie- mówi i odchodzi. "Czuj się jak u siebie"- te słowa dźwięczą mi w umyśle. Tak, chyba tak zrobię. 
    Podchodzę do szafy i otwieram jedne z drzwi. Okazuje się, że jest to pojedyncza szafa z półkami, a obok jest podwójna na ubrania, które wymagają powieszenia. Nigdy nie miałam takich ubrań, więc wolę na razie nie otwierać tej szafy. Swój wzrok z powrotem na pojedynczą szafę i sprawdzam jej styl ułożenia. Wszystko jest na swoim miejscu. Tak jak w starym mieszkaniu. To znaczy, że na najniższej półce są piżamy, wyżej spódniczki- które nie często noszę- następnie koszulki później bluzy i na samej górze spodnie.
    Przełamuje się i otwieram dwudrzwiową szafę. Na wieszaku wiszą piękne suknie, których nigdy nie widziałam na oczy. Ale nie tylko one się tam znajdują. Są również koszule, kurtki, bluzy i tym podobne. Na dolnej półce są poukładane buty- wiele par butów- a na górnej krótkie spodenki i t-shirty, które nie znalazły swojego miejsca w poprzedniej szafie.
   Wyciągam rękę i dotykam delikatnej koronki na błękitnej sukni. Wzdycham cicho. Ciekawe do czego, będą mi one potrzebne. Uśmiecham się sama do siebie i zamykam szafę. Przeglądam się w lustrze. Moje włosy delikatnie urosły i trochę schudłam. Ale to się naprawi. Od jutra dieta czekoladowa! Śmieję się sama na tą myśl i rzucam się na łóżko. Wracam rękę pod poduszkę i szukam piżamy, która zawsze znajdowała się w tym miejscu. W końcu natrafiam na delikatny materiał.
   Ciągnę ręką i wyjmuję spod poduszki czarny T-shirt ze spranym napisem "I can bite you". Nawiązuję on do wampirów, rasy, która zawsze była moją ulubioną, a teraz ja sama do niej należę. Po części. Dopóki nie uwolnią moich zdolności nie mogę niczym władać. A tak poza tym to trochę dziwne, że pewnego dnia dowiaduje się, że jestem w części wampirem. Zawsze je podziwiałam i chciałam nim być, a tu nagle moje niedorzeczne pragnienie się spełnia.
     W końcu się otrząsam i wstaję z łóżka. Podchodzę do komody i wyciągam czystą bieliznę. Przechodzę przez pokój i wychodzę z niego. Kieruje się przed siebie, a następnie skręcam w lewo. Naciskam na klamkę i drzwi ustępują. Wchodzę do środka i od razu co mnie uderza to, to, że łazienka jest naprawdę duża. Na lewej stronie znajduje się wielkie lustro, a pod nim umywalka wbudowana w marmurowy blat. W prawym rogu jest wanna, w której mogłyby się zmieścić z trzy osoby, a przed nią znajduje się prysznic.
-Wow- mruczę. Zrzucam z siebie zakrwawioną sukienkę, a następnie rozbieram bieliznę. Krzyżuję ręce na piersi i przez chwilę zmagam się sama ze sobą co wybrać. W końcu jednak wygrywa prysznic. Chcę się dokładnie umyć, a nie zrelaksować. To innym razem. Przechodzę przez zimną posadzkę i otwieram kabinę. Wchodzę do niej i odkręcam wodę, która oblewa mnie zimnym strumieniem. Zaczynam piszczeć i szybko przekręcam kurek w stronę, na której widnieje czerwona barwa. Woda robi się cieplejsza i powoli zaczyna parzyć moje ciało. Opieram się czołem o drzwiczki od kabiny i pozwalam wodzie spływać po moich plecach. Spoglądam w dół i zauważam, że woda barwi się na szkarłatny kolor. To pewnie od krwi, która w sporych ilościach znajduje się na moim ciele.
   Odwracam się i wchodzę w strumień wody, który moczy mi włosy czym robią się cięższe. Spoglądam na półeczkę, na której znajdują się kosmetyki do higieny osobistej. Zauważam szampon i żel pod prysznic o zapachu arbuza. Uśmiecham się sama do siebie i od razu nanoszę sobie trochę szamponu na dłonie. Jego delikatny zapach roznosi się po całej kabinie przypominając mi spokojny zapach mego spokojnego życia. Teraz mam całkowitą pewność, że moje życie ulegnie zmianie i nic nie będzie tak jak wcześniej. Ale myślę, że nie będę się nudzić.
   Uśmiecham się do siebie i zaczynam nacierać swoje włosy szamponem. Następnie spłukuje go z nich i zaczynam szorować swoje ciało. Czyszczę każdy jego zakamarek, aby pozbyć się tych wszystkich doznań, które niestety musiałam przeżyć.
    Gdy czuję się już całkowicie czysta, wychodzę spod prysznica. Robiąc mokre ślady podchodzę do wieszaka, na którym są trzy ręczniki. Biorę w ręce pierwszy z brzegu i zaczynam nim dokładnie wycierać włosy. Po skończonej czynności biorę następny ręcznik i zaczynam nim wycierać ciało.
    Po chwili jestem nim sucha i ubieram na siebie piżamę. Koszulka sięga do połowy ud i jest przesiąknięta zapachem mokrego psa. No cóż Cookie zawsze ze mną spał. Nie przeszkadza mi ten zapach, wręcz przeciwnie. Działa na mnie uspokajająco. Ubieram szybko majtki i wychodzę z łazienki. Gaszę światło i na boso zbiegam na dół. Biegnę przez salon i wskakuję na stopień, a następnie skaczę na hokera. Matt odwraca się w moją stronę i mierzy mnie spojrzeniem.
-Co ty? Małpa?- pyta unosząc jedną brew.
-Och, czuję się taka wolna! W końcu nie mam na sobie krwi i jestem ubrana w swoje ubrania! Wiesz jakie to świetne uczucie?- szczerzę się do niego, a brunet uśmiecha się do mnie i na powrót odwraca się do kuchenki.
-Cieszę się- mruczy.
-Co robisz?- pytam siadając po turecku.
-Naleśniki.
-Na serio?
-Tak. Wiem, że je uwielbiasz- śmieje się.
-A czy będzie do tego...
-Tak. Herbatę pomarańczową- cytrynową mam już zrobioną- informuje i kładzie przede mną żółty kubek, z którego unosi się biały obłoczek.
-Całkiem dobrze mnie znasz- mówię z uznaniem.
-Dość długo z tobą mieszkałem, więc ciężko byłoby cię nie znać.- Mówi i stawia przede mną talerz z trzema naleśnikami zwiniętymi w rulony.
-Dziękuję- mruczę. Matt spogląda na mnie.
-Cała twoja dobra energia cię opuściła. Co jest?- pyta.
-No wiesz..nadal mam ci za złe za to, że nie wiedziałam, że Cookie jest człowiekiem- mruczę i wkładam do ust naleśnika.
-A czy kiedyś mi wybaczysz? To było dla twojego dobra. Byłem twoim tak jakby osobistym ochroniarzem- informuje.
-Mhm- mruczę. Biorę kolejnego gryza naleśnika i w tej chwili odczuwam straszne zawroty głowy. Chwieję się nie stołku, ale w końcu udaje mi się złapać równowagę.
-Coś ci się stało?- pyta Matt.
-Nie, nie. Wszystko ok- mówię i łapię się za czoło. Moje powieki robią się strasznie ciężkie i znów mam zawroty głowy. -Chyba...pójdę się położyć- mruczę.
-Odprowadzę cię- ofiaruje się Matt.
-Dam radę- mówię i wstaję ze stołka. Patrzę na bruneta, a obraz mi się rozmazuje. Mrugam powiekami i marszczę brwi. O co chodzi.
-Na pewno?- upewnia się.
-Matt..nie czuję się zbyt dobrze- szepczę i zginam się wpół, gdy czuję straszny ból brzucha. Nagle przed moimi oczami staje ciemność i nie słyszę nic. Nie czuję nic. Nie widzę nic. Tak po prostu nagle ogarnia mnie ciemność i zatrzymuje w swoich ramionach nie dając się uwolnić...