środa, 23 września 2015

Rozdział 13 ,,Ten pocałunek był nic nie wart"


E yo, ludzie! Chciałam was bardzo przeprosić za to, że przez około dwa miesiące nie dodawałam żadnego rozdziału. Miałam kryzy i brak weny mimo iż rozdział od miesiąca leżał nietknięty napisany w wordzie. Naprawdę bardzo was przepraszam, ponieważ nie byłam pewna do tego czy dalej chcę prowadzić bloga. Ale jednak przekonałam się, gdy zobaczyłam parę miłych wiadomości. c: Wszystkim serdecznie dziękuję i mam nadzieję, że chociaż trochę ucieszycie się z tego, że dodałam nowy rozdział. Oczywiście przepraszam za wszystkie błędy, które mogą się tutaj znaleźć, ale ostatecznie trochę się od tego odzwyczaiłam. Tak więc... Ahoj, czytelnicy! *tak, brakowało mi tego*.
____________________________________________________________________________________

     
  Matt prowadzi mnie za rękę do auta i otwiera przede mną drzwi. Pomaga mi usiąść i zapina mój pas bezpieczeństwa, gdyż ja nie jestem zdolna do wykonania żadnego ruchu. Cały czas czuję ciepłe wargi Matta napierające na moje. Czuję jego dłoń obejmującą mnie ciasno w talii. Czuję jego umięśnione ciało tuż przy moim. To był mój pierwszy pocałunek. To był mój pierwszy skradziony pocałunek.

        Matt otwiera drzwi po stronie kierowcy i siada na swoim miejscu. Zapina pas i spogląda na mnie. Ja nie odwracam swojego wzroku. Wytrwale wpatruję się przed siebie.

- Wszystko ok, Amatis? – głos Matta dociera do mnie jakby przez ścianę.

- Yhym – mruczę. Ale nie jestem pewna czy jest wszystko dobrze. Moje serce bije jak oszalałe, a w brzuchu rozszalało się stado motyli. Czy to jest dobre samopoczucie? Pewnie ktoś z was powiedział by, że to jest miłość. Nie. To jest pożądanie. O tak. Pragnę aby jego usta znów znalazły się na moich, żeby jego ciało było przyciśnięte do mojego, żeby całował mnie tak zachłannie jak jeszcze nikt mnie nie całował. Tak. To jest pożądanie. Czyste, fizyczne pożądanie.

     - To dobrze – odzywa się Matt i wkłada kluczyk do stacyjki. Zaciskam palce na swoich kolanach i postanawiam się nie odzywać. To nie miłość. To pożądanie. To nie miłość. To pożądanie. To nie miłość. To pożądanie. To nie miłość. To pożąda…

- Słuchaj, nie chciałem cię pocałować. Po prostu zrobiłem to z przymusu.- Mówi Matt. Powoli odwracam się w jego stronę.  Czy on naprawdę to powiedział? Czy moje serce naprawdę reaguje na to tak jakby ktoś wyrwał je z piersi i zaczął powoli nakłuwać ostrym nożem?

- Och – mruczę. Chłopak spogląda na mnie przelotnie, ale po chwili znów skupia się na drodze. Jego palce zaciskają się wokół kierownicy.

- Tak. Nie chcę zaczynać czegoś, czego nie da się skończyć. Rozumiesz, prawda?- pyta.

- Tak, jasne. Zrobiłeś to z przymusu. Przecież kto chciałby mnie pocałować z czystej woli. W końcu jestem psychopatką- mówię z żalem w głosie, ale uśmiecham się. Matt odwraca się w moją stronę, a w jego oczach zauważam skruchę.

-Nie, to nie tak. Naprawdę. Jesteś świetną dziewczyną, ale ja naprawdę nie wierzę w tą całą miłość. Wierzę w fizyczne pożądanie. Ale ja cię ani nie kocham, ani nie pożądam – mówi.

         Och? Tak , jestem pewna, że każda dziewczyna chciałaby usłyszeć od chłopaka, że on jej nie kocha, ani nie pożąda.

- Rozumiem. Nie pogrążaj się jeszcze bardziej – prycham. Moja zdolność mówienia i ruchu wróciła.

- Przepraszam. To nie miało tak zabrzmieć.

- Ale zabrzmiało. Nie powiedziałbyś tego, gdybyś nie miał tego na myśli. Na pewno. – Mówię i wbijam wzrok przed siebie. Widzę mijające światła aut. Czuję jak coś ciepłego spływa po moich policzkach. Och, nie. Tylko nie to. Pociągam nosem i szybko unoszę dłoń, żeby zetrzeć łzy. Nie będę płakać z powodu jakiegoś kretyna.

- Czy ty płaczesz?- pyta Matt i odwraca się w moją stronę. Szybko kieruję swoją twarz w stronę okna.

- Nie.- Mówię, ale mój drżący głos zaprzecza wszystkiemu.

- Przepraszam – słyszę szept Matta.

- Nie ma sprawy. Po prostu o tym zapomnijmy – mówię.

- Tak, to dobre wyjście.

- Tak jakby nigdy nie doszło do tego pocałunku.

- Okej. Cieszę się, że jesteśmy tego samego zdania – mówi i uśmiecha się do mnie. Odwzajemniam uśmiecham chociaż jestem pewna, że nie wybiję tego pocałunku z głowy. W końcu był on moim pierwszym.

                                                              ***

             Czuję jak ktoś delikatnie potrząsa mnie za ramię. Unoszę ciężkie od snu powieki i rozglądam się zamglonym wzrokiem. Znajduję się w aucie, a obok mnie siedzi Matt. Ach, tak. Wracaliśmy z akademii. Musiałam przysnąć.

-Jesteśmy na miejscu, księżniczko – informuje mnie Matt, a mnie dziwi, że zwrócił się do mnie tym przezwiskiem.

-Tak, zauważyłam – mruczę i zaczynam się przeciągać. Ziewam przysłaniając usta i przecieram zaspane jeszcze oczy. –Która godzina?

- Dziewiętnasta czterdzieści trzy – mówi spoglądając na zegarek zapięty na nadgarstku.

- Dziękuję – otwieram drzwi i stawiam stopy na zielonym i idealnie przystrzyżonym trawniku. Wyskakuje z auta i kieruję się w stronę drzwi wejściowych. Zaraz za mną podąża Matt. Staję przed drzwiami i krzyżuję ramiona na piersi, gdyż chłodny wiatr przenika przez moją cienką koszulkę.

      Matt unosi rękę ponad moim ramieniem i próbuje trafić kluczem do dziurki. Jego klatka piersiowa przylega do moich pleców, a mnie zaczyna brakować tchu. W końcu chłopak trafia kluczem i przekręca go dwa razy w lewo, a drzwi otwierają się z cichym kliknięciem. Szybko odrywam się od Matta i wchodzę pewnym krokiem do środka. Zdejmuję na przedpokoju buty i rzucam je w kąt. Przechodzę przez salon i wchodzę na schody.

- Zaraz będę robił kolację. Nie będziesz jadła? – pyta Matt. Odwracam się i zauważam, że stoi przy wysepce kuchennej. Opiera się o nią biodrem, ramiona ma skrzyżowane na piersi, a stopy skrzyżował w kostkach. Wygląda tak beztrosko, ale jednocześnie w jego postawie zauważam napięcie. Wpatruję się o niego chwilę za długo, gdy odpowiadam.

- Nie, nie jestem głodna – i odwracam wzrok.

       Wchodzę do swojego pokoju i rzucam się na miękkie łóżko. Wtulam twarz w poduszkę i zamykam oczy. Próbuję oczyścić mój umysł z wszelakich myśli, ale nie udaje mi się to. Przed oczami nadal mam twarz Matta przybliżająco się do mnie, a skóra pali mnie w miejscach, gdzie mnie dotykał. Czuję jak po moich policzkach znów spływają łzy, a ja nie mam pojęcia dlaczego. Może to reakcja alergiczna na kurz osadzający się na poduszce? Tak. To bardzo dobre wytłumaczenie. Energicznie zrywam się z łóżka i staję przed szafą,  którą jest wbudowane lustro. Przyglądam się sobie i stwierdzam, że nie wyglądam najgorzej oprócz rozmazanego tuszu. Przecieram łzy, które skapują na podłogę i uśmiecham się do swego odbicia. Nie będzie jakiś frajer psuł mi humoru.

      Nagle czuję wibrowanie w kieszeni moich spodni. Wydobywam swój telefon i spoglądam na wyświetlacz. Okazuje się, że dostałam wiadomość. Szybko odblokowuje ekran wpisując hasło i wchodzę w skrzyknę. Znajduje się tam nieodczytana wiadomość. Otwieram ją i czytam jej treść.

„Od: Nieznany

Temat: Co tam?

Hej! Jak się czujesz? Wszystko w porządku?”

    Marszczę brwi, ponieważ nie mam pojęcia kto mógłby do mnie pisać z numeru nieznanego. Ogólnie nie mam pojęcia kto mógłby do mnie pisać. Ostatnio w ogóle nikt do mnie nie pisze, ani nie dzwoni. No, ale cóż. Nigdy nie miałam zbyt wielu przyjaciół.

      Spoglądam jeszcze raz na wiadomość i postanawiam odpisać.

„Do: Nieznany

Temat: Wszystko ok.

Ehm, cześć. Tak, jasne. Wszystko u mnie dobrze. Ale nie wiem kim jesteś i skąd masz mój numer?”

        Na odpowiedź nie muszę długo czekać , gdyż przychodzi błyskawicznie.

„Od: Nieznany

Temat: Jak możesz!

To ja! Ethan! Spojrzałem na twój numer, gdy miałem w dłoniach twój telefon. I tak wiem, że masz hasło. Ale ma się te magiczne zdolności, co nie?”

          Śmieję się do siebie i od razu zapisuję jego numer w kontaktach. Po krótkiej chwili odpisuję.

„Do: Ethan

Temat: Jesteś boski.

Och, Ethan! Jesteś najlepszy, serio. Jesteś z Zoe?”



„Od: Ethan

Temat: Zgadza się.

Tak! Masz może ochotę na jakiś przyjacielski wypad czy coś? No wiesz, żebyśmy się trochę od stresowali i tym podobne. „



„Do: Ethan

Temat: Zgoda.

Jasne, czemu nie? Spotkajmy się przy fontannie w centrum za pół godziny. Muszę się ogarnąć. xx”

       Rzucam telefon na łóżko i pośpiesznie wychodzę z pokoju. Z dołu dochodzi mnie odgłos smażenia i muzyki lecącej z radia. Rozpoznaję również głos Matta, który podśpiewuje sobie piosenkę Fall Out Boy „Irrestistible”. Uśmiecham się pod nosem i zapalając światło w łazience wchodzę do niej. Staję przed lustrem i spoglądam w swoje odbicie. Makijaż dalej jest rozmazany, ale przeczy on uśmiechniętym ustom.

       Pochylam się nad umywalką i chłodną wodą przemywam twarz, a makijaż zmywam białym mydłem. Następnie wycieram się w biały puszysty ręcznik. Ponownie kieruje swój wzrok w lustro. Na mojej skórze nie ma ani grama makijażu. Jednakże muszę go ponownie nałożyć, jeżeli wychodzę na miasto. Sięgam po maskarę w koszyczku obok i przejeżdżam szczoteczką po rzęsach. Następnie nawilżam usta delikatnie różową pomadką. Nad rzęsami robię kreskę eye linerem i gotowe. Nie zamierzam się zbyt mocno malować, gdyż to tylko wyjście na miasto z przyjaciółmi. Nie wybieram się na jakąś super imprezę czy coś.

      Wychodzę z łazienki i znów kieruję się do swojego pokoju. Podchodzę do szafy i wyjmuję z niej błękitną bluzę, zapinaną z kapturem. Narzucam ją na ramiona i kieruję się w stronę łóżka, gdzie porzuciłam swój telefon. Wskakuje na nie i łapie aparat w dłonie. Sprawdzam czy nie dostałam żadnej wiadomości oraz ogarniam portale społecznościowe. Tak. Jakby nie było jestem zwykłą nastolatką i mam prawo posiadać konta na różnych bzdurach.

       Gdy czuję się już ogarnięta i gotowa do wyjścia, to wstaję z łóżka. Chowam telefon do przedniej kieszeni swoich rurek, a do tylnej trochę pieniędzy. Spoglądam jeszcze raz na pokój i wychodzę z niego gasząc światło. Zamykam drzwi i zbiegam po schodach. W salonie siedzi Matt i je omlet z pomidorami wpatrując się w ekran telewizji, na którym widnieje Disney Chanel.

- Disney Chanel?- unoszę jedną brew spoglądając na niego.

- Tak. Coś ci nie pasuje? – burczy.

- Tak tylko pytam – mruczę i odwracam się na pięcie. Podchodzę do drzwi i wsuwam na stopy swoje roshe runy. Sznuruję je i mam zamiar wyjść, gdy zatrzymuje mnie głos Matta.

- Gdzie się wybierasz?- pyta.

- Idę na miasto z przyjaciółmi – odpowiadam.

- Ty masz przyjaciół? – prycha. Zaciskam dłonie w pięści.

- Tak mam przyjaciół, idioto – ostatnie słowo cedzę przez zęby, a Matt odwraca się w moją stronę zdziwiony.

- Od kiedy mnie tak nazywasz?

- Od kiedy zdałam sobie sprawę, że nim jesteś – uśmiecham się słodko i wychodzę z domu trzaskając drzwiami. Przeskakuje dwa schodki i przechodzę przez ścieżkę, a jasne kamyki chrzęszczą pod moimi butami. Przechodzę przez furtkę i na chwilę opieram się o mur, który znajduje się obok. Zamykam oczy i unoszę głowę do góry. Chłodny wiatr owiewa moją twarz, a w uszach słyszę szelest liści. Wzdycham cicho wciągając świeże powietrze i oczyszczam swój umysł.