sobota, 25 kwietnia 2015

Rozdział 7 ,,Nowy dom"

   Budzę się, gdy jest już jasno. Według położenia słońca wnioskuję, że jest dwunasta jak nie później.Przeciągam się i czuję rwący ból w moich kościach. Spoglądam na swoją sukienkę i zauważam, że są na niej strużki skrzepniętej krwi. Z piskiem podnoszę się do pozycji siedzącej i zdrapuje ciemną ciecz z ubrania. Chwila...czy moje dłonie nie powinny być zakute w kajdanki?
    Odwracam się energicznie i zauważam, że rozerwane kajdanki leżą za słupem. Czy to ja je wczoraj rozerwałam czy ktoś inny? Czołgam się do nich i zauważam na ich obwódce ślady krwi. Spoglądam na swoje nadgarstki, które mają czerwony okrąg, jakby bransoleta. Dopiero teraz zauważam, że nie tylko moja sukienka jest we krwi, ale również ja sama. Staje chwiejnie na nogi podtrzymując się szorstkiej ściany. Łapię się za głowę, a przed moimi oczami stają wizję. Moje ciało, które wygina się z powodu bólu, upadek Merlina i mój. Zadziwiające jest to, że po upadku rozerwałam kajdanki.
     Otwieram oczy. Co to było? Okej, mogłam sobie przypomnieć co wczoraj robiłam, ale to chyba nielogiczne, żebym widziała to co zrobiłam po zemdleniu? Nielogiczne jest też to, że cokolwiek robiłam, gdy byłam nieprzytomna. No bo normalny człowiek po prostu leży bez żadnych oznak życia, prawda? Zresztą sama do końca nie wiem jak to jest, bo nigdy nie zemdlałam. Aż do teraz. Trochę dziwne uczucie. Jesteś wszystkiego świadom, aż tu nagle mdlejesz z niewyobrażalnego bólu, a potem nic. Pustka. Tak po prostu pochłania cię ciemność i szepcze urocze słówka, abyś już nigdy się nie obudził. Kuszące propozycje, jednakże nie takie jak propozycje, które ofiaruje życie.
     Zamykam oczy i znów je otwieram, żeby trochę się uspokoić. Omiatam spojrzeniem pomieszczenie, w którym się znajduje. Zauważam Merlina, który siedzi pod ścianą z opuszczoną głową i oddycha miarowo. Natomiast w kącie po prawej stronie leży skulony Matt. Siadam po turecku na podłodze i zastanawiam się co mam robić. Przeczesuję palcami włosy i następnie ukrywam swą twarz w dłoniach. Ziewam przeciągle i wzdycham. Nagle słyszę czyiś ruch. Coś czuję, że moje zmysły się wyostrzyły. Podnoszę szybko głowę i zauważam Matta, który się przeciąga. Jego koszulka się podwinęła i ukazała biodro. Szybko odwracam wzrok nie wiadomo dlaczego rumieniąc się.
-Widzę, że śpiąca królewna się obudziła- mówi Matt zaspanym głosem.
-Wstałam szybciej od ciebie, więc to ciebie raczej mogę nazwać śpiącym królewiczem- zauważam.
-Oj tam, oj tam. Ustaliliśmy wczoraj, że to ty jesteś księżniczką- uśmiecha się szeroko.
-A ja wyraziłam swój sprzeciw. To demokratyczny kraj.- Wytykam mu język.
-Okej w takim razie przeprowadźmy głosowanie. Kto jest za nazywaniem Amatis księżniczką w celu jej zdenerwowania?- pyta i podnosi rękę. Rozgląda się i znów zaczyna mówić. -A kto jest za tym, aby nie nazywać Amatis księżniczką?
Tym razem to ja podnoszę rękę i uśmiecham się drwiąco.
-No przegłosowane. Ja wygrywam- oświadczam.
-Słucham? Było jeden jeden!- oburza się.
-Nie. Ty to jeden. Ja z moją perfekcją to dwa- tłumaczę i uśmiecham się triumfująco.
-No dobra tym razem wygrałaś. Ale ja lubię łamać reguły, więc nadal będę cię nazywać tak jak będę chciał- mówi i wychodzi z pomieszczenia.
-Kretyn!- krzyczę za nim i słyszę jego dźwięczny śmiech odbijający się od ścian.
-Jeny, przymknijcie się- słyszę głos Merlina. Odwracam się w jego głowę i zauważam, że masuje się po głowie. Unosi głowę, a na jego czole widnieje długie rozcięcie. Wciągam z sykiem powietrze.
-To ja ci to zrobiłam?- pytam szeptem.
-Tak. Ale to nic poważnego- uśmiecha się uspokajająco.
-Przepraszam- szepczę spuszczając głowę.
-Nic mi nie jest. A z tobą wszystko w porządku?
-Tak, myślę, że tak.- Odpowiadam i zaczynam wyginać palce.
-To dobrze- mówi i wzdycha głośno. Cały czas dręczy mnie jedno pytanie, ale nie wiem czy mogę je zadać. W końcu jednak decyduję się, aby je zadać.
-Merlin...czy już masz pewność, że to ja jestem tą, którą szukacie?- pytam.
-Tak.- Odpowiada. I tyle. Żadnych wyjaśnień, ani nic.
-I co teraz ze mną zrobicie?
-Na razie nie mam pojęcia. Po nieudanym rytuale muszę zastanowić się jak obudzić w tobie twoje zdolności. A tym czasem zamieszkasz z Mattem- informuje. Unoszę szybko głowę i patrzę na niego zdziwiona. Słyszę bieg na korytarzu, a po chwili w celi pojawia się Matthew, cały zadyszany.
-O nie! Nie ma mowy! Nie! Ona nie może ze mną mieszkać!- zaczyna krzyczeć.
-Och, Matthew, nie zachowuj się jak szczeniak- irytuje się Merlin.
-Co? To niech zamieszka z tobą! Nie chcę cały czas wysłuchiwać jej ciętego języka!- oburza się.
-Powiedziałem, że nie chcę tego słuchać i nie masz tu nic do gadanie. Rozumiesz?
-A czy ja mam tu coś do powiedzenia?- wtrącam się.
-Niestety, Amatis, ale nie. Współczuję ci, że będziesz musiała z nim mieszkać- wzdycha.
-Co? Ty współczujesz jej? Powinieneś mi współczuć!- warczy Matt. 
-Powiedziałem dosyć!-krzyczy Merlin i unosi dłoń, a ciało Matta unosi się jak szmaciana lalka i z impetem uderza o ścianę. Wydaję okrzyk przerażenia, gdy jego ciało bezładnie osuwa się na podłogę.
-Wybacz, Matthew. Poniosło mnie- tłumaczy się Merlin, a ja szybko podbiegam do chłopaka, który leży na podłodze. Przykucam przy nim i łapię jego twarz w dłonie. Spoglądam w jego zielone oczy.
-O kurczę. Wszystkie kości mnie bolą- jęczy, a ja zaczynam się śmiać. Brunet piorunuje mnie wzrokiem.
-To nie śmieszne- informuje i podnosi się z ziemi. Bez słowa idzie w kierunku drzwi i znów wychodzi z pomieszczenia.
-Kiedy muszę się do niego przeprowadzić?- pytam Merlina.
-Kiedy chcesz. Najlepiej jak najszybciej- wzrusza ramionami.
-Och irytujecie mnie wszyscy! Jesteście tacy bez życia!- krzyczę zdenerwowana. Merlin spogląda na mnie jednym okiem, gdyż drugie ma zamknięte.
-Też chcesz wylądować na ścianie?- pyta.
-Okej, już się zamykam.- Mówię przestraszona. Pomiędzy nami narasta dziwna atmosfera, a gdy znów patrzę na Merlina to widzę, że się uśmiecha. Nagle wybucham niekontrolowanym śmiechem, a czarodziej dziwnie się na mnie patrzy, ale po chwili również wybucha śmiechem.
       Śmiejemy się tak od dobrych paru pięciu minut, gdy do pokoju wchodzi Matt i dziwnie się na nas patrzy.
-Czy podczas mojej nieobecności wyście coś zjarali?- pyta patrząc na mnie podejrzliwie. Ocieram łzy z oczu i spoglądam na niego.
-Nie, czemu pytasz?
-Tak nagle zmieniły wam się humory. Podejrzane.
-Bo my potrafimy się cieszyć życiem, a nie to co ty panie mroku- informuję.
-Weź lepiej mnie nie denerwuj, bo będziesz spać na balkonie- warczy.
-A ja myślałam, że to psy śpią na balkonie, gdy są niegrzeczne- udaję zaskoczenie.
-Po pierwsze: nie jestem psem tylko wilkołakiem. Po drugie: nie przejmuj się pozostaje jeszcze łazienka.- uśmiecha się ironicznie.
-W wannie się wygodnie śpi- wzruszam ramionami.
-Nie ma sprawy. A tym czasem lepiej się przygotuj do wyjazdu, bo chcę w końcu zobaczyć się z moją dziewczyną.
-To ty masz dziewczynę?- pytam zdziwiona, ale teraz na poważnie.
-Tak. A na imię jej łóżko.
-Trochę dziwne zważywszy na to, że łóżko to rodzaj nijaki. No chyba, że twoja dziewczyna to obojniak.
-Panie daj mi siłę- mruczy i wychodzi z pomieszczenia. Merlin spogląda na mnie, a na jego ustach plącze się figlarny uśmieszek.
-Co się cieszysz?
-Widzę, że jesteś dobra w denerwowaniu ludzi. Zajmiesz moje miejsce podczas mojej nieobecności. Wprowadź trochę zabawy do jego nudnego życia- śmieję się Merlin.
-Tak jest mistrzu- kłaniam się żartobliwie. Patrzę w stronę drzwi, w których znów pojawia się Matthew i bawi się kluczykami.
-Gotowa?- pyta lustrując mnie spojrzeniem.
-Jasne. Wyglądam jakbym uciekła psychopacie, ale kogo to obchodzi- mówię i przechodzę obok Matta. Wybiegam przez główne drzwi na dwór i wbiegam na trawę, a jej źdźbła łaskoczą moje stopy i łydki.
-Do auta- warczy Matt.
-Tak jest!- salutuję i biegnę za nim za dom, gdzie stoi czarny SUV.
-Wsiadaj- mówi i sam siada na miejsce kierowcy. Otwieram drzwi po stronie pasażera i siadam na wygodny fotel. Zapinam pas bezpieczeństwa, a Matt odpala silnik. Wyjeżdżamy z podjazdu i przez chwilę jedziemy przez pola, ale potem wjeżdżamy na prostą drogę i kierujemy się przed siebie. Wzdycham opierając głowę na dłoni i wyglądam przez okno spoglądając na zielone pagórki.
      Właśnie jadę do mojego nowego domu, który będę dzielić z irytującym wilkołako-aniołem. Zapowiada się naprawdę świetna zabawa.

      
     

piątek, 10 kwietnia 2015

Rozdział 6 ,,Obudzenie natury"

     -Wiesz co? Zdaję mi się, że musimy wracać- mówię, gdy zdaję sobie sprawę, że długo już stoimy w tym lesie.
-Tak, masz rację. Poza tym musimy przemyć ci stopy z krwi- mówi, a ja spoglądam w dół. Moje nogi są całe w czerwonej substancji.
-Racja- przyznaję i zaczynamy iść w stronę ceglanego budynku, a Matt podąża za mną. Z każdym krokiem czuję ogromne pieczenie w stopach i się krzywię.
-Boli cię?- spyta Matt wyrównując ze mną krok.
-Trochę- przyznaję. Brunet przystaje, więc robię to samo. Spoglądam na niego zdziwiona, a on przybliża się do mnie i nachyla się wkładając rękę pod moje kolana, a następnie kładzie rękę na moje plecy i mnie unosi. Zaczynam piszczeć i wierzgać nogami.
-Puść mnie!- nakazuję.
-Nie- odpowiada i zaczyna iść. Warczę zirytowana i zarzucam mu ramiona na szyję, aby nie spaść.
-Czy ty zawsze musisz robić wszystko po swojemu?- pytam.
-Tak- uśmiecha się.
-Jesteś irytujący. Nie wiem jak z tobą wytrzymuję- wzdycham.
-To przez mój urok osobisty. To on cię przyciąga- mówi brunet.
       Po przejściu żwirowej ścieżki już jesteśmy w ceglanym budynku. Merlin stoi na środku korytarza ze skrzyżowanymi ramionami i obrzuca nas oskarżającym spojrzeniem.
-Gdzie się szlajaliście?- warczy. Kaptur ma nasunięty na połowę głowy, ale spod niego i tak błyszczą jego żółte oczy.
-Tak się złożyło, że Matt zaciągnął mnie do lasu i wtedy...
-Nie chcę waszych wyjaśnień- przerywa mi Merlin unosząc dłoń. -Matthew przygotuj miskę z ciepłą wodą i obmyj Amatis stopy- nakazuje i odchodzi w głąb mojej celi.
-Amatis czekaj tu, a ja pójdę po wodę- mówi Matt i odchodzi. Wzdycham i siadam na zimnej podłodze. Nie planuję już ucieczki, bo wiem, że to bez sensu. Ale pociesza mnie myśl, że jeżeli pójdzie wszystko dobrze to mnie stąd wypuszczą i będę wolna! Przejeżdżam dłonią po bliźnie na udzie w kształcie księżyca. Tak dokładnie to nie potrafię sobie przypomnieć skąd ją mam. Może to być to równie dobrze znamie, ale raczej podejrzewam, że to blizna. Przechodzą mnie ciarki i zabieram dłoń z uda. Przez otwarte drzwi do środka wpadają ostatnie promienie słońca, które już schodzi z nieba. Słyszę jak Matt podchodzi do mnie i stawia przede mną miskę. Odwracam się w jego stronę i zauważam, że jego spojrzenie jest utkwione w mojej bliźnie.
-Skąd to masz?- pyta. Wzruszam ramionami.
-Nie wiem. Sądzę, że to jakaś blizna z dzieciństwa- odpowiadam. Chłopak kręci głową.
-Podwiń rękaw na lewej ręce- rozkazuje, a ja niepewnie spełniam jego polecenie. Chłopak klęka przede mną i przejeżdża palcem po małym słoneczku, który znajduje się na górnej części ramienia.
-O co chodzi?- marszczę brwi.
-To nie blizna- mruczy i wstaje. Również podnoszę się z podłogi.
-Skoro nie blizna to co?
-Znamię- odpowiada zwięźle.
-Skąd możesz to wiedzieć?- prycham.
-Nie interesuj się za bardzo- odpowiada wytykając mi język. Znów opadam na posadzkę, a Matt zbliża się do mnie z szmatką ociekającą wodą, którą przed chwilą moczył w misce z ciepłą wodą. Klęka przed moimi stopami i zaczyna mi je powoli oczyszczać.
-To poniekąd dziwne- zauważam.
-Co?- pyta nie odrywając wzroku od swojej pracy.
-Że czyścisz mi stopy- odpowiadam.
-Co w tym dziwnego?
-Eh, nic. Poza tym nadal mam ci za złe Cookie'go- mówię.
-Wiem- odpowiada. I nic więcej. Po prostu "wiem". I jak tu z nim prowadzić konwersację na poziome? Postanawiam się już więcej nie odzywać.
    -Gotowe- informuje mnie po pięciu minutach, a ja zaglądam do miski z wodą, która przybrała teraz barwę szkarłatu. Matt po raz ostatni wykręca ręcznik z wody i zabierając miskę wychodzi. Wstaję na suche stopy, które brunet również wytarł mi suchym ręcznikiem. Wstaję w drzwiach i wyglądam na zewnątrz. Niebo stało się ciemne i już na nim zawitał księżyc, który rzuca srebrzyste smugi na las i trawę po bokach żwirowej ścieżki. Po raz ostatni wdycham świeże powietrze i zamykam drzwi. Odwracam się na pięcie i wchodzę do swojej celi, gdzie jest Merlin i klękając na jednym kolanie robi na podłodze koło z białego proszku.
-Czy to koka?- pytam unosząc jedną brew.
-Jasne, chciałabyś- prycha.
-Byłoby zabawniej- mruczę i siadam pod ścianą w kącie. Rozglądam się po pomieszczeniu. Kwadrat w ścianie, który jest jedynym dostępem światła, jest odsłonięty i srebrzysta smuga pada prosto na moje stałe miejsce. Naokoło słupa, do którego zazwyczaj byłam przyczepiona, było kółko utworzone właśnie z tego białego proszku, którym posługiwał się Merlin. Gdzieniegdzie były żółtawe duże świecie, a na środku pomieszczeniu na podłodze leżała duża skórzana księga, otwarta chyba na środku.
-Czy to będzie jakiś rytuał?- pytam czarodzieja.
-Nie. Chociaż może- odpowiada i podchodzi do mnie z wyciągniętymi dłońmi.
-Czego ty chcesz?- pytam marszcząc brwi.
-Podaj mi dłonie- nakazuje. Niepewnie wkładam swoje dłonie w jego i się unoszę z pozycji siedzącej. Merlin przenosi jedną dłoń na mój policzek i wodzi po nim palcem mrucząc jakieś niezrozumiałe słowa. Następnie przenosi rękę na drugi policzek i na czoło. Na koniec przejeżdża palcem wskazującym po moich wargach. Zamyka oczy i chwilę stoi tak szepcząc coś. Otwiera oczy, a mnie uderza ich żółta barwa. Uśmiecha się do mnie i prowadzi mnie do metalowej rury. Sadza mnie na podłodze i zapina w kajdanki.
-Nie wierzę, że znów dałam się w to wrobić!- warczę.
-To dla twojego dobra, kochanieńka- uśmiecha się jakby ze smutkiem. Woła Matt'a, który po chwili znajduje się w pomieszczeniu. Staje w kącie i krzyżuje ręce na piersi przyglądając mi się uważnie.
-Możemy zacząć. Tylko proszę was, zachowajcie ciszę- mówi Merlin i klęka przed księga. Wyciąga ręce w boki i z zamkniętymi oczami unosi głowę w górę. Przez chwilę tkwi w takiej pozycji, a wokół jego ciała zaczyna się tworzyć błękitna aura. Prostuję plecy i wpatruję się jak urzeczona w błękitną barwę. Usta Merlina zaczynają się poruszać, szepcząc nieznane dla mnie słowa, a ja czuję jak w moim ciele zbiera się ogień. Mam ochotę krzyczeć, ale nie mogę. Merlin zabronił wypowiedzieć chociaż słowo. Głos czarodzieja robi się potężniejszy i mężczyzna wstaje z klęczek. Unosi ręce i zadziera głowę w górę. Jego oczy są zamknięte, ale powieki drgają nerwowo. Słowa wypowiadane przez niego coraz bardziej do mnie docierają. Dobijają się z każdej strony, dręcząc umysł, usiłując znaleźć wejście do mojego wnętrza. Ogień coraz bardziej pali mnie od środka. Przygryzam dolną wargę, a w moich oczach stają piekące łzy. Po chwili nie wytrzymuję i z mojego gardła wyrywa się długi krzyk, ale po chwili znów przygryzam wargę. Czuję jak moje kły się wydłużają przebijając cienką powłokę dolnej wargi. Ciepła krew spływa po mojej brodzie, przez szyję, aż po piersi. Czuję każdy zapach w pokoju, każdy dźwięk. Wszystkie zmysły mi się wyostrzają. Ale nie jest to przyjemne. Coraz kolejny krzyczę i szarpię nadgarstkami. Płynny ogień w moich żyłach rozgrzewa się do granic możliwości. Nie myślę o niczym innym niż o bólu. Z moich oczu teraz już obficie ciekną łzy, spływając po policzkach i kapiąc na podłogę. Moje uszy bolą, jakby miały zamiar się rozerwać.
-Przestań, proszę- szepczę, ale nie słyszę siebie. Zawsze miałam zdecydowany głos i niezbyt dziewczęcy. Tym razem brzmiał on melodyjnie i pięknie, ale smutnie. Mój głos uległ zmianie. Czy tak nie brzmiały elfy? Czy moje uszy stały się szpiczaste? Czy to kły wampira mi wyrosły? Opieram się zmęczona o słup, gdy przestaję czuć ból. Nic nie czuję. Nagle Merlin otwiera oczy, które są koloru płynnego złota. Spogląda na mnie i wyciąga rękę przed siebie i szepcze jakieś słowo a moje ciało wygina się w łuk. Cały ból powraca, ale z podwójną siłą.
-Przestań!- krzyczę. Krew miesza się z łzami skapując na podłogę. Zaczynam szarpać nadgarstkami. Żyły na moich przedramionach się wyróżniają i zauważam, że są szkarłatnej barwy. Nagle czuję przypływ mocy. Cała złość, cały ból kumuluje się we mnie. Spoglądam gniewnie na Merlina. W miarę swoich możliwości klękam na kolana, nadal utrzymując kontakt wzrokowy z czarodziejem. Spoglądam przelotnie na Matta. Zauważam, że w jego oczach czai się strach. Swoją całą uwagę znów zwracam na Merlina, który podnosi głos i coraz wyraźniej wymawia słowa, wywierając u mnie ból. Znów przygryzam wargę i znów czuję ciepłą ciesz, spływającą w dół.
-Merlin, przestań! Ona tego nie wytrzyma!- słyszę Matta. "W każdej chwili możesz to przerwać. Powiedz tylko jedno słowo, starożytna Invictum"- słyszę w swojej głowie. Spoglądam prosto w złote oczy Merlina, które robią się niepewne.
-Hiberentultor*- wypowiadam pewnie słowo, które mi podpowiada umysł. Zauważam jak Merlin opada na ziemię i nieruchomieje. Czuję jak wszystko mnie opuszcza i robię się zmęczona. Zamykam oczy i również upadam, uderzając biodrem o twardą posadzkę. Jedyne co pamiętam, to myśl, że jestem niewygodnie, a później ciemność zabrała mnie w swoje sidła. 

___________________________________________________________________________________

Hiberentultor- jest to "zaklęcie" wymyślone przeze mnie, stworzone z dwóch łacińskich słówek xd